KnurówNewsy

Wywiad z Romanem Buchtą : część trzecia

Kolejna część ( III )  wywiadu ze  Romanem Buchtą, przeprowadzona przez Grzegorza Cubera – zapraszamy do lektury

 

 

Naprzeciw zejścia ze schodków na dworcu zawsze stał ktoś z profesorów, albo spacerował i pilnował, abyśmy nie jechali do centrum Rybnika na dworzec i nie poszli do kościoła. Tak to dzisiaj rozumiem, że była to inwigilacja nas uczniów. Po drodze mieliśmy dwa kościoły: Ojców Werbistów w późniejszym Zjednoczeniu i kościół św. Antoniego, obecnie to jest bazylika mniejsza. Ktoś tam poszedł na pewne układy z ówczesnym proboszczem św. Antoniego, że otwierał on na przestrzał dwoje drzwi, bo kościół był zbudowany na planie krzyża. Przez kościół się przelatywało, bo było bliżej. Na środku klękaliśmy i dawaj do szkoły. No i żeby to właśnie nam utrudnić, kazali wysiadać na Paruszowcu.

Tak przebiegało pięć lat liceum pedagogicznego. To nie była szkoła wiedzy, to była szkoła życia.

– Czy pamiętasz, kto cię uczył fizyki ? Olesiowa ? Sobczyński ?

– Kto mnie uczył fizyki ? Nie pamiętam.

– A muzyki ?

– No, muzyka, to był osobny rozdział, bo to był nie tylko śpiew, ale także obowiązkowe granie na skrzypcach! Nauczyciel nazywał się Lomosik, w pewnym sensie prześladował mnie niesamowicie. Wszyscy profesorowie byli po mojej stronie, a on mi na koniec dał trójkę. I wszyscy, łącznie z Florą szli do niego: – „No co to robisz ?” Mieliśmy zespół pieśni i tańca, więc ja tam solówki jakieś śpiewałem. –„ Ten chłopak śpiewa, występuje, a ty mu tu trójkę jakąś wystawiasz…”. Czułem się pokrzywdzony tym bardziej, że wiedziałem, że całe grono stoi za mną. Kiedy na koniec zajęć szkolnych było takie spotkanie – wręczenie świadectw maturalnych, po maturze, bardzo prymitywnie zemściłem się. Profesorowie szli po kolei, łapę podawali, gratulowali, dochodzi do tego, że Lomosik idzie i ja, prymitywnie, bezczelnie odwróciłem się plecami i tej łapy mu nie podałem, wiesz ? To był popłoch, wszyscy na mnie patrzą, coś ty zrobił ? No nic nie zrobiłem, on był dla mnie taki, to ja dla niego na koniec też taki. Przez te skrzypce nieszczęsne to trzy osoby musiały opuścić liceum.

– To te skrzypce mieliście obowiązkowo …? I pianino też ?

-Tak, skrzypce tak, ale pianino nie, kto umiał grać na pianinie to jakieś zabiegi były czynione, żeby im to zaliczył. Mówił : „Nie wszystkie szkoły mają pianina, przyjdziecie do takiej pracować, to musicie umieć grać na skrzypcach”. Więc to była makabra te skrzypce, jak on walił tym smyczkiem, ale nie swoim – twoim, wiesz…

– To każdy musiał mieć swoje skrzypce ? Pewnie były drogie…

– … co to było szukania i jakie okrzyki zachwytu, kiedy udało się skądś je zorganizować. Pamiętam jak dziś, miałem te skrzypce od państwa Stronczyków. To była Gienia Stronczyk, zapomniałem jak się po mężu nazywała, mieszkali w kinie, tam u góry przed remontem. I to od tych Stronczykow miałem skrzypce. I potem zaczęła się harówa. Śmialiśmy się, bo w tym czasie mieliśmy psa, takiego kundla, nazywała się Kora. Jak ja zaczynałem grać, to Kora wchodziła pod tapczan i nie wychodziła stamtąd. Ja potem dodałem do tego teorię, że Kora wsadzała łapy do uszu i tam leżała, no nie ?

– To ile wyście mieli godzin tego śpiewu ?

– Dwie co najmniej tych skrzypiec… Tak, że to był jeden płacz i zgrzytanie zębów, wiesz? Taka Róża była, nazwiska nie pamiętam, z Chwałowic dojeżdżała. Bardzo zdolna dziewczyna, pilna, cóż, kiedy nie miała słuchu, że nie szło jej to granie. On tak latał, tak biegał, ten Lomosik, że musiała iść z tego liceum, wiesz ? Musiała iść z liceum, bo to nie będzie dobry nauczyciel, który nie umie na skrzypcach grać.

I tak doszliśmy do matury…

– Czekaj, jeszcze o jedno cię spytam – a plastyka ?

– Plastyka była z niejakim panem Bielawą, to był pracuś od prac ręcznych i od rysunku. Potem doszła na jeden rok, ale nas nie objęła, niejaka pani Jankowska. Może spotkałeś jej książki, książki autorki o tym nazwisku ? On był, pan Jankowski kierownikiem domu kultury, tu, Kopalni „Knurów”, ale krótko. I teraz, po latach, „Czerwona rękawiczka” i jakiś jeszcze jeden tom… Wziąłem to u Knyrowej do ręki, Jankowska, Jankowska, to musi być córa matki, Latki, bo jak prac ręcznych uczyła, to mówiła: „proszę przynieść sobie latki” – i tak jej Latka zostało. Więc ta jej córa faktycznie jest pisarką. I na tę plastykę był bardzo duży nacisk kładziony, tylko Bielawa potrafił to tak zorganizować, że nie czuliśmy się stłamszeni.

– A co rysowaliście i na czym, przede wszystkim ?

– No, blok trzeba było mieć, to nie była droga impreza albo wcale. No i były takie deski, sklejki, na której się bloki trzymało, pineską się przypinało tę kartkę. Dużo było wiedzy o sztuce, bardzo ładnie opowiadał, pięknie. W ogóle był duży nacisk na te artystyczne przedmioty. No i ta pani od chemii, z tymi „klockami”, najbardziej mi utkwiła w pamięci…

– Ale nie powiedziałeś jeszcze o sprawach wychowania w klasie, czy były tak zwane lekcje wychowawcze, które miały kształtować wasze światopoglądy ?

– Lekcji wychowawczych jako takich nie było, nasza wychowawczynią była pani Plucianka. No więc ona nam ojcowała, matkowała, była przedwojennym harcmistrzem ZHP. Wszystkie te osoby, które wymieniałem, ci nauczyciele, to były osoby bez wyższego wykształcenia, po seminarium nauczycielskim. Oni też dlatego byli solidnie przygotowani do pracy z nami.

– Jeśli pamiętam, Hanka Sawicka była liceum żeńskim…

– … ale myśmy byli umieszczeni na drugim piętrze, osobna była dyrekcja…

– A to kto był dyrektorem ? Nie był nim Jarosz ?

– początkowo był Jarosz, a potem przyszedł ktoś z nakazu, taki wojskowy … Potem Lomosik był naszym wychowawcą przez rok, bo Plucianka została zastępcą dyrektora tego naszego liceum pedagogicznego.

– Pewnie mieliście harcerstwo, skoro pani Plucianka była wychowawczynią ?

– Były zbiórki obowiązkowo, dni mundurowe, apele, ale oprócz tego Kozakowa chodziła z linijką, na której była zaznaczona długość spódnicy, jaką dziewczyna ma mieć od podłogi, szła i przykładała… Więc chociaż na ten apel spódnice były przyzwoitej długości. Mieliśmy wtedy obowiązkowe, jednolite bluzki i czapki, które zamawiało się u pana Kabuta. To był jedyny czapkarz w okolicy.

– Miał sklep, jak się schodziło od nowego kościoła w dół, po lewej stronie…

– Tak, chodziliśmy do niego z zamówieniem. Ale co najważniejsze nie wolno było na tych czapkach zawijać takiego kontrafałdu. Jarosz się na to tak wkurzał, że pamiętam komuś, nie wiem komu, ściągnął z głowy tą czapkę, rąbnął o podłogę, podeptał, wiesz… Było to do niego niepodobne, przecież on był uosobieniem kultury, ten Jarosz… No i tarcze, tarcze obowiązkowe, przyszyte, nie można było na szpilce mieć, tylko trzy rogi przyszyte, na określonym dokładnie miejscu ramienia. To nie były tarcze jakieś tam haftowane – na Silesii zamówili z takiego preszpanu angielskiego i popsikane farbą były z napisem „LP”.

– To przyszycie tego też wymagało siły w igle…

– No tak, trzeba było mocno naciskać… A wychowawcy byli zobowiązani do przestrzegania tego szkolnego regulaminu, bo, przypuszczam, że dostawali burę w jego gabinecie za nieprzestrzeganie swoich obowiązków.

– Jarosz miał gabinet na pierwszym piętrze, potem drugie drzwi to był sekretariat, a trzecie – pokój nauczycielski ?

– Tak, dokładnie tak było. Pracowała w sekretariacie tak słynna sekretarka Lodzia, która wtedy była panną. Teraz niedawno się od kogoś dowiedziałem, że jej syn jest księdzem, ale nie wiem jak po mężu się ona nazywała.

– A powiedz teraz o dzwonkach szkolnych – kto przyciskał ?

– A to był pan Drewniok, woźny, jego żona była sprzątaczką. Mieszkali na paterze, obok kuchni. Poza tym kilka pań sprzątających dochodziło z zewnątrz.

– A co z boiskiem i wuefem ?

– Boisko było małe, mieściło się na wewnętrznym dziedzińcu budynku i takim bunkrem niemieckim się to kończyło. Bardzo tego pilnowali, w końcu zamurowali wejście do tego bunkra, bo się bali, żeby coś się nie stało. Na sali gimnastycznej był parkiet, kosze do koszykówki, drabinki były z prawej strony, jak się wchodziło. Myśmy przed odejściem ze szkoły zainicjowali jakąś „ściepką”, jak się to nazywało, utworzenie w Liceum auli.

– Czyli aula powstała później, ty kończyłeś liceum w …

– … 1958, w 1953 zaczynałem a w 1958 kończyłem. I zaczęła się matura, pisana i mówiona.

– Na języku polskim tablica i trzy tematy i „Wybieram temat numer…”

– Tak, to trzeba było jednoznacznie określić.

 

Bliżej ludzi: Wywiad z Romanem Buchtą czyli “Knurów z mojego placu”

 

 

Wywiad z Romanem Buchtą – część druga: „Moje szkoły, moi nauczyciele, moja młodość”.