Pilchowice: Rozmowa z członkami OssianArt
Rozmowa z członkami OssianArt
Z okazji 5-lecia działalności Grupy OssianArt postanowiłem porozmawiać z jej członkami i prowadzącym Maciejem Ossianem Kozakiewiczem.
Państwa zapraszam na Salę Damrota 5 w Pilchowicach, gdzie można podziwiać wystawę pt. „Jeszcze w zielone gramy”, która miała swój wernisaż 24 września 2021 r. Była znakomita frekwencja, podziękowania i niezliczone rozmowy o sztuce. Naprawdę warto ją zobaczyć i to, jak nasi twórcy rozwinęli swój warsztat.
Waldemar Pietrzak.: Myślę, że trzeba zacząć od początku, cofnąć się te 5 lat. Czy malowaliście wcześniej, zanim spotkaliście Macieja Kozakiewicza? Jak to u Was wyglądało?
Elżbieta Śmieja: Ja nigdy nie malowałam, ale gdy moja mama była chora i nie mogła wielu rzeczy robić, to tak sobie pomyślałam, że gdybyś tak malowała, to miałabyś z tego radość, bo zawsze lubiła haftować. No i potem gdzieś spotkałam się z grupą i postanowiłam sama, że się nauczę. Tak na wszelki wypadek.
(śmiech członków grupy)
W.P.: A pozostali?
Agnieszka Niestrój: Ja malowałam zawsze, od czasów szkolnych. Bardzo to lubiłam. Gdy pojawiły się dzieci, to znów była okazja do malowania. Poza tym w rodzinie i ciocia, i dziadek malowali, więc zamiłowanie do tego zawsze było obecne. Syn wujka dostał się nawet do Krakowa na Akademię Sztuk Pięknych, ale on rzeźbi.
Danuta Szymkowiak: Ja nigdy nie malowałam. Co prawda rysunek techniczny musiałam znać, bo byłam na politechnice. Zdarzyło się jednak, że znalazłam się w sanatorium i tam popołudniami było wolne, ale organizowano zajęcia kulturalne. Jedna z prowadzących szukała osób chętnych na zajęcia malarskie. Wydawało mi się to bardzo trudne, ale prowadząca zapytała, czy kiedykolwiek próbowałam. Rozdała kartki i kredki. Co tu namalować? Jak zacząć? Zaproponowała mi wazon z kwiatami, który stał obok. Tak się zaczęło. Po latach, gdy w Pilchowicach zaczynały się pierwsze zajęcia z Maciejem, które zorganizowała Ania Surdel, prezeska naszego Stowarzyszenia (Pilchowiczanie Pilchowiczanom), sytuacja się powtórzyła. Znów rozdano kartki i kredki i padły słowa, żeby coś namalować. No i Maciej stwierdził, że mi wyszło, to były jakieś snopki siana. Tak się zaczęło, a potem się okazało, że możemy chodzić na zajęcia regularnie.
Grażyna Chamerska-Świdergoł: Ja jestem najmłodsza tutaj, wiekiem może nie, ale stażem. Dołączyłam tuż przed pandemią. Byłam na wystawie w Kawiarni Zamkowej w Gliwicach, tam poznałam członków grupy i pomyślałam nie mam daleko, bo jestem z Wiczego Gardła. Zapytałam się Macieja, czy mogę przyjechać. Wcześniej to tylko malowałam komórki pod mikroskopem na studiach. (śmiech) Chociaż nie mogę powiedzieć, sztuka jako taka interesowała mnie zawsze. W liceum chodziłam na wykłady do BWA (Biuro Wystaw Artystycznym przyp. red.) w Lublinie. Nie wiem skąd mi się to wzięło, ale lubiłam tam chodzić. Coś zostało z takich wspomnień z tych lat młodości, żeby się z tą sztuką spotkać jeszcze na starość.
Klaudia Rogon-Garczorz: Ja miałam podobną sytuację jak Danusia, z tym że malować chciały moje wnuki, zobaczyć co robi Opa na malowaniu. Gdzie on to maluje. Umówiłam się, że będę je wozić na to malowanie. Maciej stwierdził wtedy, że co będę tu czas marnować, mam spróbować malować. Ale jak wyciągnął kartkę i powiedział, że jest takie zadanie, trzeba namalować coś dla gminy, każdy przynajmniej jeden obrazek. Mamy ładne duże zdjęcia i z tego każdy sobie maluje. No to wybieram i myślę sobie najłatwiejsze wezmę, zaczęłam szkicować, a Maciek podszedł za mnie i zaczął się przyglądać, po czym stwierdził: „Nie chcę nic mówić, ale wybrała sobie Pani najtrudniejsze”. (śmiech)
Maciej Ossian Kozakiewicz: Tak, to był tył kościoła w Pilchowicach, no i Klaudia się tak wkręciła, że po 5 latach ma wernisaż indywidualny. Ja uczę się od nich, pozwolę sobie na małą dygresję. My tzw. Profesjonaliści, jak wychodzimy ze studiów po dyplomie, to mamy takie klapki, wszystko wtopione w umysł, że tu nie wolno, tak nie wolno. Oni tego nie mają, idą w takie rejony sztuki, że ja jestem sam zaskoczony, że tak można. Ja dlatego teraz od nich czerpię doświadczenie.
Krystyna Musioł: Pięć lat temu podjechałam moim wózkiem elektrycznym tutaj do biblioteki, a na dole coś z kwiatkami robiła Agnieszka (Niestrój – pracownik GOK Pilchowice). Zaczęłyśmy rozmawiać i ona w pewnym momencie mówi: „A może by Pani chciała malować?”. Ja w sumie to bym wszystko chciała, ale nie miałam jak się dostać do Pilchowic, na to Agnieszka, że „jak ja Pani proponuję, to będę też Panią zawozić”. I tak zawiozła mnie do parku. Tam spotkałam tych ludzi i pięć lat zleciało jak z bicza trzasł.
Jerzy Kapuścik: Ja w odniesieniu do pani Grażynki to ja jestem noworodek w grupie. Zaczęło się niesamowicie. Jedna z koleżanek zadzwoniła do mnie i zapytała, czy mogę z nią pojechać na wycieczkę na Górę Św. Anny. Jadąc zorientowałem się, że nie jedziemy tylko na wycieczkę, ale właściwie na 26. plener, który się tam cyklicznie odbywa. Przypadkowo spotkałem tam Macieja, zaczęliśmy rozmawiać i tak w czasie tego spotkania pomyślałem, że może i ja bym spróbował. Chociaż nigdy ołówka ani pędzla w ręku nie trzymałem. „A co się martwisz? Takich jak Ty jest wielu…spróbuj!” – usłyszałem od Macieja, który zadzwonił po tygodniu i zaprosił na zajęcia. To są moje właśnie ósme zajęcia. Nie ukrywam, że jestem tak wdzięczny, że tu przychodzę, mam taką radość wewnętrzną, są tak serdeczni i mili tu wszyscy, dosłownie jak jedna, wielka rodzina. Dla mnie, który jest sam i opiekuję się ponad 90-letnią mamą, to jest dla mnie swoista terapia i ja mam taki moment wyjścia na zewnątrz i spotkania się z innymi ludźmi.
Józef Wawrzyczek: Malowałem zawsze, ale bardziej interesowała mnie fotografia, grafika komputerowa, ale tak więcej zacząłem malować w Rybniku w Uniwersytecie III Wieku, tam z Dorotą malowaliśmy, ale nie za bardzo to tam szło, dopóki nie zjawił się Maciek i ja za nim przywędrowałem do Waszej gminy. Uwielbiam tą atmosferę. Tu jest fantastycznie, fajne Panie, już nie powiem o urodzie, ale człowiek młodnieje. Tu się nauczyłem malować, tak bym powiedział. Ja malowałem zawsze tuszem i ołówkiem, długopisami na naradach. Jak oni ględzili, to ja malowałem obrazki i je potem rozdawałem. Byłem w różnych grupach wcześniej, ale nigdzie nie było takiej atmosfery, która tutaj jest.
Dorota Karoń: Zaczęło się od UTW, gdzie robiliśmy też inne rzeczy. Koleżanka mnie namówiła, powiedziała, że co tak będę w domu siedzieć. Zaczęliśmy od różnych technik rękodzieła, aż doszło do malarstwa. Szefowali różni ludzie, aż pojawił się Maciej i po jakimś czasie zaproponował mi dołączenie do pilchowickiej grupy. Początkowo nie chciałam, bo daleko, dojazdy itd. Jednak się skusiłam, raz kozie śmierć. Niezwykle ciepła atmosfera i sposób pracy bardzo mi się spodobał. Właściwie malować to nauczyłam się tutaj. Otworzyłam oczy na malarstwo, wcześniej wydawało mi się, że prawdziwe malarstwo to tylko olej, Ci wszyscy wielcy mistrzowie, a tu przyszło mi się też zmierzyć z akwarelą, która okazała się równie trudna.
Bernadeta Suliga: Od dziecka obcowałam ze sztuką ludową. Tworzenie bukietów z bibuły, potem haftowanie, heklowanie, potem robienie korony żniwnej. Tego nauczyłam się w domu. Mam taką sąsiadkę, która miała artystyczne zamiłowania, potem jeszcze drugą koleżankę. Gdzieś po drodze zamarzyło mi się, że ja też tak bym chciała malować. Myślę, że gdybym dorastała teraz, to poszłabym na jakieś studia artystyczne. Dawniej było inaczej. Lata mijały, dzieci dorosły. Powstało nasze Stowarzyszenie i właśnie pierwsze zajęcia z Maciejem. Do dziś pamiętam tą różę, którą wtedy namalowałam. Jeszcze wciąż sprawy dnia codziennego zajmują mi za dużo czasu, cały czas mam w podświadomości, że powinnam pisać więcej i powinnam więcej malować. To co wszyscy mówili potwierdzam w całej rozciągłości.
Henryk Szymkowiak: Ja powiem tak. Nigdy, poza rysunkiem technicznym, nie malowałem. Jak były te pierwsze zajęcia, to nie miałem żadnych oporów. Pamiętne są te spotkania w parku, gdzie się uwziąłem, że muszę namalować drzewo. Powiem od razu, tego drzewa nigdzie nikomu nie pokazywałem, schowałem je. Jest koszmarne, ale próbowałem, coraz lepiej szło i chyba jakoś to wygląda teraz. Postęp jest. W grupie świetne jest to, że nikt się nie obraża za krytykę, wspieramy się wzajemnie.
Józef Wawrzyczek: Grupa nauczyła się krytykować i przyjmować krytykę. Ja ostatnio przyniosłem mój szkicownik, się pochwalić. A on mi mówi, że na początku fajny, a na końcu dziadostwo… (śmiech grupy) Właściwie, to już nie powinienem się do niego odzywać. To jest piękno tej grupy.
W.P. : Uprzedziliście kilka moich pytań, ale chciałbym dopytać o proces twórczy. Jak to u Was wygląda na co dzień? Każda wolna chwila to malowanie czy tylko, gdy przychodzi wena?
Henryk Szymkowiak: Ja właściwie jak mam chwilę wolnego, to staram się malować. Najgorsze jest jak kończę, bo już trzeba myśleć co nowego. Odwrotnie do mojej małżonki, która ciągle narzeka, że nie może w tygodniu, tylko na zajęciach.
Józef Wawrzyczek: Terminowe malowanie jest wtedy, gdy się ma zamówienie. Jak się nie sprzedaje, to człowiek ma czas.
Maciej Ossian Kozakiewicz: Najpiękniejsze obrazy powstają jak nie trzeba. Ja to wiem po sobie, jeżeli ja mam zamówienie, to ja strasznie z tym walczę. Wolę wenę, gdy nie ma presji.
Klaudia Rogon-Garczorz: Maciej raz namawiał, żeby malować szpachlą. To ja się za to wzięłam, wnuki poszły spać, a ja maluję, nie kontrolowałam upływu czasu, stwierdziłam, że na tyle jest dobry, a Maciej zawsze mówił żeby zdjęcie posłać to on to oceni. No to ja zdjęcie wysłałam telefonem, a on na następny raz się pyta „Co Ty mi tak o 3 w nocy zdjęcia wysyłasz?”. (śmiech)
Nadmienić należy, że w skład grupy wchodzi również Pani Gabriela Gillner, która niestety nie była obecna w czasie przeprowadzania rozmowy, nie sposób nie wspomnieć jednak jej zaangażowania w życie grupy.
W.P.: Bardzo Wam dziękuję, że jesteście u nas, w naszym Ośrodku Kultury i naszej gminie. Mam nadzieję, że przed nami jeszcze wiele wspólnych projektów i akcji. Dziękuję za rozmowę i do zobaczenia na wystawach, wszystkiego dobrego.
rozmawiał Waldemar Pietrzak
14 października 2021