Ciekawostki z ...Knurów

Okiem zwykłego mieszkańca/ felieton Ariela /

Okiem zwykłego mieszkańca
/ felieton Ariela /

Bardzo chętnie dzielimy się swoim życiem prywatnym w mediach społecznościowych. Czasami aż do przesady. Niegdyś ludzie bardziej chronili swoją prywatność, swój własny świat. Mam wrażenie, że dzisiaj jest zupełnie odwrotnie. Wraz z rozwojem różnego rodzaju portali społecznościowych w zastraszającym tempie narodziło się pokolenie internetowych ekshibicjonistów. Na swojej tablicy pokazujemy wszystko i wszystkim. Zatraciła się granica pomiędzy tym, co nasze, prywatne i intymne do punktu, w którym te pojęcia tracą na znaczeniu.

Kiedyś, gdy chcieliśmy się podzielić jakąś częścią swojego życia z innymi, odbywało się to podczas spotkań czy rozmów telefonicznych. Tym samym skala naszej otwartości była mierzona miarą bliskości z innymi. Jeśli chcieliśmy pokazać fotografie z wakacyjnej wycieczki, to zapraszało się dedykowane osoby do swoich domów i wyciągało się album, gdzie z każdemu kolejnemu zdjęciu towarzyszyła opowieść. Nie przypominam sobie, żebym uwieczniał za pomocą aparatu fotograficznego posiłek, który spożywałem w restauracji lub jaki wymyślny drink sobie zamówiłem. Swoją drogą byłoby zabawne, gdybyśmy w przeszłości, po otrzymaniu zamówionego przez siebie obiadu na mieście, wyciągali z torby stary aparat, wykonywali fotografię talerza z zawartością, a następnie prędko, jeszcze zanim zaczniemy spożywać danie, udali się do punktu wywoływania zdjęć by móc się pochwalić jak wygląda podany kotlet schabowy z ziemniakami i surówką. Dzisiaj nie ma z tym problemu. Smartfony mieszczą się w kieszeni, robisz fotkę, wrzucasz do sieci i czekasz na lajki oraz serduszka.

Obecnie w sieciach społecznościowych możemy pokazać każdy kawałek siebie i zostawiamy o sobie bardzo dużo informacji. Najczęściej robimy to z potrzeby uzyskania pozytywnej reakcji otoczenia. Cieszy nas jak rośnie ilość polubień, a jeszcze lepiej jest, jak pod udostępnioną przez nas fotografią pojawiają się pozytywne komentarze. Nasza wartość rośnie, a przynajmniej tak nam się wydaje, ale przede wszystkim mamy lepsze samopoczucie. Wzorujemy się na innych, bo skoro nasz fejsbukowy znajomy wrzuca fotki z plaży, z gór, ze starówki europejskiego miasta lub dzieli się migawką z ważnego życiowego wydarzenia, to nie chcemy być gorsi, pragniemy być zauważeni przez innych i przecież teraz taki jest trend. Dzisiaj bez najmniejszego oporu publikujemy zdjęcia naszych dzieci, zwierząt i rodziców. Na bieżąco zdajemy relację z naszego życia podczas urlopu, ważnych wydarzeń. Jesteśmy zawsze uśmiechnięci, piękni, czasami egzotyczni, kolorowi, godni pożądania a także zazdrości. Każda publikacja jest wręcz apelem do innych w stylu: „Hej, zobacz moje wspaniałe życie! Założę się, że jest lepsze od Twojego!”.

Nie tak dawno spotkaliśmy ze znajomymi na zwykłej domówce. Zabawa była przednia, powspominaliśmy stare czasy, opowiadaliśmy dowcipy, wygłupialiśmy się, tańczyliśmy. Tak fajnie spędziliśmy ze sobą czas, że nie było czasu na wykonanie choćby kilku fotografii by je publikować w sieci, a nawet nikt o tym nie pomyślał! To chyba świadczy o dobrej imprezie, gdzie nie przerywasz zabawy, by wykonać ustawione zdjęcia, ale także o uczestnikach domówki. Cały świat nie musiał oglądać, że się spotkaliśmy. Chcieliśmy spędzić ze sobą czas, we własnym gronie i nie były nam potrzebne interakcje oferowane przez media społecznościowe.

Dzielenie się swoim życiem w sieci ma tam jakieś swoje plusy. Żyjemy teraz w tak zabieganych czasach, że często nie mamy fizycznej możliwości, żeby skontaktować się z kilkudziesięcioma osobami i pytać co słychać u każdej z nich. Tutaj z pomocą przychodzi internet. Wchodzimy na ich profil i już mamy podstawowe informacje. Nie wszyscy oczywiście dzielą się wszystkim, ponieważ mocno ograniczają to, co publikują w sieci. Niestety, wielu użytkowników wciąż nieumiejętnie korzysta z mediów społecznościowych. Przyjmują setki nieznajomych osób, które w prosty sposób uzyskują dostęp do Twojego świata.

Znam przypadki, gdzie ktoś wykradł drugiej osobie zdjęcia i wykorzystał je podszywając się za kogoś innego na portalach randkowych. W innym przypadku informacja o wakacjach w ciepłych krajach skłoniła złodziei do włamania się do domu i splądrowania go. Często nasze publikacje mogą odbić się czkawką i nie są zbyt rozsądne. Powinniśmy wiedzieć, że każdy nasz ruch w sieci jest łakomym kąskiem dla tych, którzy czekają na nasz błąd.

Każda udostępniona fotografia może trafić w niepowołane ręce. Ktoś ją przerobi, wyśmieje, zhejtuje, umieści gdzieś na stronie. Zdjęcia małych dzieci mogą komuś posłużyć do uwolnienia swoich zaburzeń seksualnych. Urodzenie dziecka często powoduje, że kompletnie zmienia się identyfikacja danego profilu. Wtedy się zastanawiam czy do grona znajomych parę lat wcześniej zaprosiłem osobę X czy też jej planowane dziecko. Mam wrażenie, że część tych zdjęć jest wrzucane bezrefleksyjnie, bez zahamowań i nagle życie dziecka jest odzierane z jakiejkolwiek prywatności. Niby niewinne upamiętnienie miłych chwil, które mogą w przyszłości mogą zobaczyć rówieśnicy i wykorzystać je jako narzędzie do napiętnowania, kpin czy okrutnych komentarzy.

Lubimy być w centrum uwagi i kreować lepszą wersję siebie. Takie standardy nałożył otaczający nas świat. Jeśli nie ma Cię w sieci lub jesteś, ale niezbyt aktywny, to dla wielu po prostu nie istniejesz. Jedni powiedzą, że publikacja naszego życia w mediach społecznościowych to internetowy narcyzm, a drudzy, że tylko zbyt duża otwartość na świat. Prawdziwe życie nie jest łatwe i dla wielu przez to jest dużo mniej atrakcyjne. Internet daje nam możliwość je nieco podkoloryzować, by zaprezentować je jako lepsze, ładniejsze, bogatsze i zabawniejsze. Pamiętajmy tylko o jednym: W sieci nic nie ginie i jeśli chcemy się czymś podzielić, to róbmy to z rozwagą.

To był felieton „Okiem zwykłego mieszkańca”. Bo jestem zwykłym mieszkańcem Knurowa.
Pozdrawiam, Ariel Wojdowski
Fot. Canva