KnurówNewsy

Ks. Błażej Chudoba – od ślusarza do kapłana

Ksiądz Chudoba przybył na zaproszenie ks. proboszcza Pelca by uczestniczyć w uroczystościach 70 rocznicy poświęcenia parafialnego kościoła.
Od dziecka marzyłem, by zostać księdzem wspomina ks. Błażej Chudoba podczas wizyty w rodzinnym mieście. Wszystko przemawia tu do mnie wspomnieniami sprzed lat. Wizyta w Izbie Tradycji Górniczych KWK Knurów, była wzruszającym przekroczeniem bariery czasu. Każdy przedmiot przypominał księdzu lata młodości, żeleźniok, kinder wagen i pupen wagen, ludowe lonty, byfyj i zymfciok na stole, a jego obrazek prymicyjny sprzed 40 lat leżący na stole wycisnął z Jego oczu łzy wzruszenia…

Ksiądz Błażej wywodzi się ze znanej i szanowanej rodziny knurowskiej. Wujek księdza, Ojciec Norbert Chudoba był wieloletnim proboszczem panewnickiej parafii. Aktywnie działał także w harcerstwie, działalność ta wspomina ksiądz Błażej miała wiele wspólnego z Armią Krajową za którą to był wielokrotnie przesłuchiwany. Rodzina Chudobów w szczególny sposób była obdarzona powołaniami, nie tylko bowiem on sam został księdzem ale także dwie ciocie, siostry Ojca Norberta, które zostały zakonnicami. Być może przypadek zrządził, że swoją posługę zakonną sprawowały także w Panewnikach, podobnie jak ich brat.

Trudna sytuacja rodzinna nie pozwalała młodemu Chudobie na urzeczywistnienie swoich marzeń, na które trzeba było mu poczekać dość długo. Ciągle jednak widział siebie w sutannie duchownego. Ojciec z szarego papieru wyciął nożyczkami ornat i tak przystrojony mały Błażej odprawiał w domu msze św. przed ołtarzem sporządzonym z dużego krzesła, ministrantowała siostra, nie zawsze jednak z ochotą przystępowała do służenia bratu przed ołtarzem, wtedy niesforny i niepokorny przyszły ksiądz przywoływał siostrę do porządku, korzystając przy tym niestety z fizycznej przewagi.
Od ślusarza do kapłana;

Aby wspomóc rodzinę i wesprzeć rodzeństwo, po zakończeniu edukacji w szkole podstawowej, rozpoczął naukę w szkole zawodowej i skończył edukację na poziomie ślusarza. Mimo, iż uchodził raczej za trudnego w zachowaniu ucznia, był zdolny i miał bardzo dobre oceny ze wszystkich przedmiotów, no może poza tą z zachowania, bo z tym bywało różnie wspomina. Stypendium, które dostawał w szkole w całości przekazywał rodzinie by w ten sposób wesprzeć już studiujące rodzeństwo. Z pokorą oczekiwał chwili kiedy młotek i klucz francuski zamieni na brewiarz.

Powołanie do kapłaństwa dało o sobie znać w odpowiednim czasie. W roku 1966 zdecydował, że pierwsze kroki skieruje do klasztoru Franciszkanów, jak pomyślał tak i zrobił. Bracia przyjęli młodego Chudobę i tam też skończył maturę.
Po maturze wspomina Ks. Błażej, rozpocząłem studia w Opolu na Wydziale Filozofii, w Panewnikach 4 lata studiowałem teologię. Wyświęcony zostałem przez ks. biskupa Bednorza 15 kwietnia 1977 roku w Katedrze Katowickiej. Po święceniach, jeszcze jako zakonnik zostałem wysłany do parafii Pakoszcz niedaleko Inowrocławia, tam jako wikariusz przebywałem 3 lata. Tam też jako młody duszpasterz doznałem smaku pierwszego sukcesu, i choć minęło już tyle lat, ciągle bardzo ciepło wspominam tamten czas. Kiedy zawitałem po raz pierwszy do tej parafii liczącej wówczas około 3000 tys. mieszkańców, było tam ledwo 6 ministrantów, kiedy odchodziłem pozostawiłem po, sobie 70 chłopaków.

W roku 1979 zostałem przeniesiony do Austrii, i tak zaczęła się moja duszpasterska kolejna przygoda, tym razem w alpejskim kraju. W tym czasie pilnie uczyłem się j. niemieckiego. Po 2 latach zostałem przeniesiony do Maria Lanzendorf – ( Gmina w kraju związkowym Dolna Austria). Jak się okazało, zawitałem do tego samego klasztoru, w którym mój wujek – Ojciec Norbert Chudoba, spoczął w grobie. W 1965 roku, a więc na krótko przed moim wyświęceniem wyjechał do Ziemi Świętej. W drodze powrotnej z pielgrzymki zachorował. Choroba nie pozwalała na kontynuowanie podróży, został w Wiedniu i tam w niedługim czasie dokonał żywota, i tam też został pochowany. Los sprawił, że to właśnie ja, jako jedyny Polak, zostałem tam przeniesiony.
W tej parafii jako wikariusz przebywałem 4,5 roku. Byłem nie tylko duszpasterzem, ale także nauczycielem religii. W roku 1985 zostałem przeniesiony na południe Austrii, tuż przy granicy ze Słowenią. W tejże parafii przeżyłem 9 lat. Służąc wiernym i Bogu, jednocześnie studiowałem i kończyłem magisterium na Uniwersytecie w Gratzu, współpracowałem także z wieloma grupami i stowarzyszeniami działającymi na terenie parafii.

Przez cały czas borykałem się z problemami związanymi z moim polskim obywatelstwem. Podczas, gdy kapłani z Austrii bez trudu mogli podróżować po świecie, a na tym polega przecież posługa misyjna, ja ciągle musiałem walczyć z urzędami. Moja praca misyjna i duszpasterska była bardzo utrudniona.
Wkrótce po długim namyśle zdecydowałem zmienić obywatelstwo na austriackie, niestety było to konieczne z uwagi na moje częste wyjazdy czy to do Ziemi Świętej, Libii i wielu innych krajów. Polski paszport nie pozwalał na te podróże lub w najlepszym przypadku bardzo utrudniał podróżowanie – podkreślam, decyzję tą podjąłem z wielkim bólem w sercu, zapewniam, że duchem pozostałem Polakiem – Ślązakiem.
Wspomnienia podobnie jak język ojczysty nie umierają;
To miał być koniec moich wspomnień, trudno jednak ot tak odwrócić się na pięcie wsiąść do auta i odjechać …Jeszcze ostatnie spojrzenie na knurowski kościół, i znów powracają wspomnienia. Był taki czas kiedy w mojej rodzinnej parafii miało miejsce wiele ważnych wydarzeń, warto więc wrócić pamięcią do czasu kiedy to knurowski kościół przechodził poważny remont co też miało zaowocować poważną odnową knurowskiej świątyni. Wewnętrznie byłem bardzo bliski naszego kościoła, wszystko co wokół mojej parafii się działo bardzo mocno przeżywałem.

Lubiłem malować i rzeźbić, każdy skrawek papieru był dla mnie odpowiednim materiałem, korzeń w lesie, kawałek nie porąbanego klocka już za chwilę przeobrażał się w figurę świętego. W tym czasie pracował we wnętrzach kościoła artysta rzeźbiarz Henryk Burzec. Któregoś dnia odwiedziłem mojego mistrza w kościele i dałem mu mojego wyrzeźbionego z kawałka drewna Cyryla. Spojrzał na moje dzieło z uznaniem, a w nagrodę pozwolił mi co nieco popracować przy swoich dziełach, to niesamowite, miałem wtedy 14 – 15 lat wpatrzony w artystę jak w obraz słuchałem jak chwali moją robotę mówiąc, że rośnie w Knurowie jego następca.
Bóg chciał inaczej, uważam jednak, że słowa artysty rzeźbiarza wypowiedziane wtedy w kościele wiele dla mnie znaczą także dziś. Wspomnienia nie umierają, dlatego często wspominam ten czas kiedy to podczas remontu kościoła zabrakło pieniędzy na to by zakończyć prace związane z położeniem mozaiki, którą to wyłożone są ściany knurowskiej świątyni. Wtedy to ówczesny proboszcz zwrócił się z prośbą do parafian, by przynosili potłuczoną porcelanę, szkło, i inne temu podobne przedmioty. Tak naprawdę to z tych rzeczy została wykonana część wystroju świątyni, tym bardziej jest ona dla mnie cenna. Pamiętam jak to wraz z moją siostrą, zabraliśmy z domu czterokołowy wózek, stary worek po kartoflach i tak uzbrojeni, udaliśmy się z tym majdanem na poszukiwanie starych nikomu niepotrzebnych porcelanowych i fajansowych przedmiotów. Parafianie chętnie przekazywali nam to wszystko, zadowoleni, że można też zrobić porządek w domu, a przy tym i kolejny dobry uczynek można było odnotować. Wkrótce nasza spontaniczna akcja nie miała już sensu, bo ludzie zachęceni, sami przynosili owe przedmioty na plebanię.

Wszystko to dziś wydaje się takie nieważne, nieistotne, ja jednak kiedy po latach przekraczam próg knurowskiego kościoła odbieram ten fakt zupełnie inaczej. Spoglądam na ściany przybrane drobnymi szkiełkami, i widzę jak kruche szklane czy też porcelanowe tworzywo może stanowić trwały niezniszczalny symbol naszej wiary. Patrząc i podziwiając dzieło mojego mistrza Henryka Burzca, przypominam sobie lata mojej wczesnej młodości, a te figury, i delikatne szkiełka przemawiają do mnie, przypominają o tym co było, jest i pozostanie w tym mieście wyrosłym na węglu, ludzkiej ciężkiej pracy i wierze – i takie pozostaną w moich wspomnieniach na zawsze.
Tak, dodaje ks. Błażej, to moje miasto, moja ziemia, moja ojcowizna (Ojczyzna). Czy można zapomnieć ojczystego języka po długoletniej nieobecności w kraju – w rodzinnych stronach?… Oczywiście nie jest to możliwe, ponieważ język ojczysty przemawia do nas z serca i tam pozostaje, zaś każdy inny który poznamy, to tylko nabyta wiedza o obcym języku którą się posługujemy dzięki ruchom naszych ust, nie serca.
Jeszcze ostatni znak krzyża na piersi, ostatnie spojrzenie. Czas wracać do swoich owieczek pod szczytami Alp. Austria to piękny kraj, lecz nic nie jest w stanie przytłumić tęsknoty za miastem, rodziną, bliskimi. Każdy z nas ma tu jakieś zadanie do wykonania, misję którą trzeba spełnić do końca najlepiej jak tylko potrafimy, więc Szczęść Boże mojemu miastu, szczęść Boże jego mieszkańcom i Polsce – mojej ojczyźnie. A kustoszowi Szygule dziękuję za zaproszenie, wizyta w jego małym muzeum, była kolejnym przypomnieniem moich lat młodości, tego co było i niestety już się nie wróci.
____________________________

Źródło; Opracowano na podstawie przeprowadzonej rozmowy w dniu 31 lipca 2017 r. Izba Tradycji Górniczych KWK Knurów.

Relacja : Tadeusz Puchałka