KnurówNewsy

Bez(DOMNI) …

Nasz lokalny tytuł prasowy : Przegląd Lokalny zainteresował się również losami bezdomnych koczujących i mieszkających gdzie popadnie. Między innymi postacią w owym artykule stał się bezdomny, którego losami zainteresowaliśmy się już czas jakiś temu. Jako że artykuł wart zainteresowania pozwoliliśmy sobie zacytować go Wam w całości. Nie bądźmy obojętni …

” Zakamarek pod schodami, wieża ciśnień, pustostany i śmietnik to ich królestwo. Towarzyszką mroźnych nocy nierzadko jest butelka wódki. Jedną z przeszkód, by z tym wszystkim skończyć, jest… honor

Janusz i Ryszard
spędzają noc vis-à-vis Komisariatu Policji, między podjazdem a budynkiem przychodni Unii Brackiej. Ukryci za choinkami ani myślą o wyprowadzce do noclegowni.
– Tam nie idzie ani wypić, ani podupić – wyjaśnia Janusz między jednym a drugim kęsem bułki. Twierdzi, że na zainteresowanie płci pięknej nie narzeka.
Wtedy Ewa Kamyk, pracownik socjalny z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej przypomina mu, że jeszcze niedawno mieszkał z konkubiną i jej dziećmi.
Janusz tęsknym wzrokiem spogląda w kierunku butelki wódki. Obok leżą mandarynki, pomidory, smalec i słoik z kapustą…
– Nie rozumiesz, że honor mi nie pozwala? Byle gdzie i z byle kim w wojsku nie byłem – złości się.
– Napijecie się jednego? – proponuje Ryszard, by rozładować napiętą atmosferę.
Panie z MOPS-u odmawiają. Kolejny raz namawiają mężczyzn na pobyt w schronisku i uświadamiają im, co może się stać, kiedy temperatura spadnie poniżej zera. Rzeczowe argumenty trafiają w próżnię.
– Szefowa, my nikomu nie robimy krzywdy. My teraz walimy sobie flaszkę spokojnie. Dziękujemy, że dbacie o nas, ale do schroniska nie pójdziemy – dodają bezdomni.

Dariusz i Krzysztof
Dziś Dariusz nie kryje wdzięczności do pani Barbary z MOPS-u, która kiedyś znalazła go na wpół przemarzniętego, siedzącego w śniegu. Bezdomny był głodny i zawszony. Trafił do schroniska w Bojkowie, a nazajutrz przyszedł podziękować za uratowanie mu życia. Miał więcej szczęścia niż jego kompan, który zmarł z wychłodzenia 2 lata temu.
Dziś Dariuszowi niestraszne najtęższe mrozy. Mieszka w pustostanie na peryferiach kopalni „Szczygłowice”. Bezdomny nie wygląda najlepiej, ledwo chodzi, ma pozrywane ścięgna, ale nie narzeka. Inni mają gorzej.
W pustostanie jest cieplej niż w niejednym mieszkaniu. Wszystko dzięki kozie, czyli piecykowi wolnostojącemu, w którym mężczyzna pali gałęziami.
Na piecu stoi garnek z zupą, przy drzwiach kilka pełnych, 5-litrowych butelek wody, której użycza bezdomnym właściciel pobliskiego warsztatu, na stole radio, chlebak z pieczywem, pod ręką kurtka puchowa czeka na srogą zimę.
Dariusz pomyślał o wszystkim, podłączył żarówkę do akumulatora, dzięki czemu nie musi siedzieć w ciemności.
To on jest tutaj szefem i on decyduje, kogo przygarnąć pod dach.
Tej nocy towarzyszy mu Krzysztof, który skręca przy stole papierosy. Panowie wiedzą, że w schronisku lepiej mieć nie będą.
– Nie mam zamiaru nigdzie stąd iść – zapowiada Dariusz. – Byłem u Albertów (schronisko św. brata Alberta w Bojkowie – przyp. red.). Dwa razy stwierdzili u mnie 0,2 promila alkoholu, bo wypiłem 2 piwa do obiadu.
Bezdomny przyznaje, że czasem brakuje mu opału. Przydałyby się też buty zimowe (rozmiar 44 lub 43). Jego koledze, który siedzi przy stole w samych klapkach, również.
– Pomyślimy o butkach i o środkach czystości – obiecuje Anna Pogorzelczyk z MOPS-u. – Panowie, wiecie – jakby co, to po skierowanko do nas.

Antoni
Kiedy w Knurowie działała jeszcze noclegownia, korzystało z niej od 20 do 30 bezdomnych. Dziś w okolicznych schroniskach i noclegowniach przebywa około 80 osób z Knurowa.
– Gros z nich to eksmitowani z mieszkań – dowiadujemy się od Anny Pogorzelczyk.
Jest też kilku wieloletnich bezdomnych, których dopiero problemy zdrowotne zmusiły do porzucenia koczowniczego trybu życia (Jerzy, Tadeusz, Andrzej).
Niedawno do schroniska poszedł podopieczny pani Anny, 63-letni Antoni, którego metą była wieża ciśnień przy dworcu w Knurowie. Pracownica socjalna mówi o nim „typ roszczeniowy”.
– Jak wywalają go ze schroniska, to przychodzi i narzeka: a to za mało deko szynki było, a to zupa zimna albo mu pracować każą. Do Kędzierzyna nigdy nie chciał jechać, bo tam każą bezdomnym w lesie robić, a jego kręgosłup boli – opowiada Anna Pogorzelczyk. – Kiedyś w Dziennym Domu Pomocy mówi do mnie: Pani, ja mam 7 lat pracy. Ja na to, że jestem od niego 3 razy młodsza, a mam 17. On się szczyci, że ma 7 lat.
– Emeryturę to mu wyliczyli chyba 3 zł – dodaje Ewa Kamyk.
Kiedy z patrolem Policji podjeżdżamy na ul. Dworcową, kobiety nie wierzą własnym oczom. W trzonie wieży ciśnień śpi pan Antoni.
Tłumaczy, że uciekł z bojkowskiego schroniska, kiedy posądzono go o kradzież. Tę noc spędzi w wieży. Obiecuje, że następnego dnia rano zgłosi się po skierowanie.
– A byłaś taka dumna – Ewa Kamyk żartuje z koleżanki.

Trzej muszkieterowie
Towarzyszący nam dzielnicowi z Komisariatu Policji w Knurowie, st. sierż. Adam Skorupa i sierż. Sławomir Stypułkowski sugerują, by podjechać do pustostanu przy ul. Wilsona. Twierdzą, że ostatnio patrol zastał tam kilku bezdomnych. Kiedy docieramy na miejsce, nikogo nie ma. Spod snopów światła latarek ukazują się 3 posłania. Na jednym stoi otwarty słoik z kapustą. Wszystko wygląda tak, jakby jeszcze przed chwila ktoś tu przebywał.
Ewa Kamyk i Anna Pogorzelczyk zostawiły na posłaniu kartkę z informacją o możliwości skorzystania z noclegowni.

Jan
Koczuje w śmietniku przy ul. Dywizji Kościuszkowskiej. To ukoronowanie jego włóczęgi. Wcześniej mieszkał na osiedlu 1000-lecia. Później eksmisja, rozwód z żoną, rozbrat z dziećmi i tak pan Jan znalazł się na dnie.
Nie zagrzał zbyt długo miejsca w schroniskach, ponieważ lubi wypić, ale nie tylko dlatego. Ma emeryturę, z której 70 proc. musiałby przeznaczyć na 3 ciepłe posiłki dziennie i dach nad głową.
– Resztę, czyli jakieś 300 zł ma dla siebie. Na drobne wydatki to mało? – pyta Anna Pogorzelczyk. – Nie wiem, czy mi tyle zostaje, jak poopłacam rachunki.
Pan Jan sam woli rozporządzać swoją emeryturą. Ukradną mu rower, na skupie złomu kupuje „nowy”. Jak jest grosz w kieszeni, są obiadki w mlecznym barze, jest wódeczka.
– A jak kasa się kończy, to idzie pod Biedronkę, na pandę – mówi pani Anna. – No, na pandę. Pan da, pan da i żebrze.
Jest 9 grudnia, czyli dzień przed wypłatą. Zajeżdżamy przed śmietnik, gdzie pan Jan już rozrabia spirytus. Na nasz widok chowa flaszki pod kurtkę. Na ziemi stoi butelka oranżady na popitkę, w reklamówce czeka już zagrycha: pęto kiełbasy i bułki. Mimo to bezdomny utrzymuje, że jest głodny.
– To dlaczego pan nie je, tylko pije? – pyta pani Anna.
– Ale od pani jedzie gorzałą – odpowiada pan Jan.
– Ha, ha, ha – śmieje się pani Ewa i żartuje: – Musiała się napić, żeby pana zrozumieć.
Aparat fotograficzny ośmiela bezdomnego. Wychodzi ze śmietnika i pozuje, bo – jak mówi – liczy, że może w końcu prezydent go zauważy i da mu jakąś małą klitkę.
Mężczyzna ani słowem nie wspomina, że od 18 listopada czeka na niego schronisko w Rybniku. Kiedy przypominają mu o tym panie z MOPS-u, bezdomny szybko zmienia temat.
– Pani Aniu, jak ja się cieszę, jakbym ołtarz w kościele widział. Tak panią uwielbiam – zapraszającym gestem stara się objąć kobietę. – Już panią widzę, jakby pani na łące stała. Uśmiechnęłaby się pani do mnie?
Na pani Annie komplementy nie robią wrażenia. Przyjeżdża do bezdomnego od kwietnia. Za każdym razem obiecuje mu, że jest u niego ostatni raz, a kiedy pojawia się po raz kolejny, bezdomny z uśmiechem wita ją słowami: A jednak pani przyszła.
W panu Janie uruchamia się w końcu rzewna nuta. Łamiącym się głosem narzeka na ziąb i zastanawia się, czy wytrzyma noc na śmietniku. Kiedy panie z MOPS-u proponują natychmiastowe przewiezienie go do schroniska w Bojkowie, mężczyzna zmienia taktykę.
– Przyjedź pani jutro, to pogadamy – mówi zdecydowanie.
– I tak jest za każdym razem – wzdycha Anna Pogorzelczyk.”

d8f678ec90

Tekst i foto: Paweł Gradek – tygodnik Przegląd Lokalny