Okiem zwykłego mieszkańca / felieton Ariela /
Okiem zwykłego mieszkańca
/ felieton Ariela /
Gdy wspominam dzieciństwo spędzone na blokach, w mojej pamięci budzą się obrazy niezatartych wspomnień. To były czasy pełne prostoty, spontaniczności i niepowtarzalnego uroku, której trudno znaleźć odpowiednik w dzisiejszym świecie. Życie miało swój wolniejszy rytm, a sąsiedzi byli jak rozszerzenie rodziny. Każdy dzień był pełen niespodzianek i niepowtarzalnych chwil, które kształtowały naszą tożsamość i relacje społeczne. Dziś, patrząc wstecz, czuję sentyment za tymi czasami, kiedy ludzie byli bliżej siebie, a więzi społeczne były silniejsze.
Na blokach każdy znał każdego. Wspólnie przeżywaliśmy radości i smutki, dzieliliśmy się codziennymi sprawami i wspieraliśmy się wzajemnie. Dzieci biegały po podwórku, który tętnił życiem, a klatki schodowe były areną niekończących się przygód. Rodzice po pracy rozmawiali na ławce przed blokiem często przy kawie i ciastku. Wieczorami słychać było śmiech i rozmowy do późna, a uliczne lampy tworzyły swoisty magiczny klimat. To były czasy, kiedy drzwi były zawsze otwarte dla sąsiadów, a gościnność nie znała granic.
Pamiętam zapachy z klatek schodowych, gdzie mieszanka aromatów z kuchni każdego sąsiada tworzyła niepowtarzalną symfonię zapachów. Przy odrobinie szczęścia, to właśnie u rodziców kolegi z podwórka zjadało się obiad i gnało się ponownie na dwór oddając się zabawie w najlepsze.
Każda blokowa społeczność miała swoją ławkę, gdzie odbywały się pierwsze spotkania towarzyskie, pierwsze konflikty i pojednania czy miłosne zauroczenia. To tam zapadały decyzje, co do planów na następny dzień. Nie mieliśmy komórek, komunikatorów, internet dopiero raczkował ale wiedzieliśmy, że jutro spotkamy się na ławce, boisku czy za blokiem.
Dziś, patrząc na współczesne życie na blokach, z żalem stwierdzam, że wiele się zmieniło. Dzisiejsze życie na blokach jest często pozbawione tej autentyczności i bliskości, której doświadczałem w dzieciństwie. Ludzie coraz rzadziej rozmawiają ze sobą, coraz rzadziej otwierają swoje serca i domy dla innych. Żyjemy obok siebie, nie zauważając swoich sąsiadów. Technologia, choć pozwala nam być w kontakcie z innymi, często sprawia, że jesteśmy bardziej odizolowani niż kiedykolwiek wcześniej. Tęsknię za czasami, kiedy wystarczyło otworzyć okno, aby usłyszeć pogawędkę sąsiadów lub zapach domowego obiadu unoszący się z klatki schodowej.
Czy to oznacza, że straciliśmy wszystko? Nie do końca. Wciąż są miejsca, gdzie ludzie potrafią się ze sobą integrować i wspierać. Wciąż istnieją „wspólnoty”, które otwierają swoje serca i domy dla innych, tworząc atmosferę wspólnoty oraz akceptacji.
Jednak takich miejsc jest coraz mniej. Kiedyś przed każdą klatką schodową była ławka, zawsze można było kogoś z sąsiedztwa spotkać i porozmawiać. To właśnie na tym umeblowaniu miejskim toczyło się życie, gdzie odbywały się rozmowy, plotki, czytano książki, albo po prostu obserwowano mijający, lokalny świat. Dzisiaj ten krajobraz staje się coraz rzadszy…
Gdy idę odwiedzić rodziców, to przyglądam się otoczeniu i stwierdzam, że wiele miejsc mojego dzieciństwa już nie istnieje. Betonowe boisko zamieniło się w parking, a naszej ławki już dawno nie ma. Wiadomo, nie ma co żyć sentymentami i wspomnieniami, bo sam świat się zmienił i nasze nastawienie czy styl życia także. Ale jest tego trochę szkoda, bo mam wrażenie, że kiedyś było jakoś inaczej, tak bardziej „swojsko”. Może było biedniej niż dzisiaj, ale bardziej czuliśmy się jak w domu, nawet w największym zgrupowaniu betonowych ścian.
To był felieton „Okiem zwykłego mieszkańca”. Bo jestem zwykłym mieszkańcem Knurowa.
Pozdrawiam, Ariel Wojdowski
Fot. Krzysztof Jojko (StudioKJ)