Ciekawostki z ...KnurówPilchowice

Finlandia w relacji i obiektywie Karoliny Imiołek

XIII Szkolna Ekspedycja Pilchowice – Finlandia przez Knurów odbyła się
w składzie:
Katarzyna Serafin, Marta Werwińska, Emilia Masłoń, Marta Garcorz, Zofia Młotkowska, Liwia Szafruga, Karolina Markiewicz, Julia Masłoń, Magdalena Hrynyszyn, Kacper Imiołek, Jakub Werwiński, Marcin Markiewicz (Zespół Szkół w Pilchowicach), Karolina Imiołek (Absolwentka Zespołu Szkół w Pilchowicach) oraz Oliwia Chłodnicka i Annika Geitz (Zespół Szkół im. I.J. Paderewskiego w Knurowie).

Opiekunem byli nauczyciele pilchowickiego gimnazjum, pani Małgorzata Surdel a kierownikiem wyprawy Adam Ziaja.

Wszystko tym razem zaczęło się na dworcu w Katowicach – opisuje Karolina. Spragnieni wrażeń wsiedliśmy do pierwszego autobusu, który oczywiście miał być nie ostatnim. Po raz pierwszy ekspedycyjna trasa opierała się na podróżowaniu autobusami. Dwa razy przeprawialiśmy się przez Bałtyk również promem.

Na trasie Warszawa-Wilno i Wilno-Tallinn mieliśmy okazję zakosztować niespotykanej autokarowej wygody. Okazało się, że nasz przewoźnik Luxexpress oferował na swoim pokładzie bezpłatne gorące napoje oraz każdy z nas miał do dyspozycji swój ekran. Większość oglądała filmy lub słuchała muzyki.

Pierwsze zwiedzanie – stolica Litwy.

Po podziale na dwie grupy udało nam się zobaczyć zamek. Zobaczyliśmy również piękną panoramę Wilna i pospacerowaliśmy po starym mieście. Zaraz po powrocie udaliśmy się w dalszą podróż.
Zazwyczaj spotykamy na swojej drodze przeszkody. Tym razem po przyjeździe do stolicy Estonii, po szybkim „spacerze” z dworca autobusowego na przystań promową nie zdążyliśmy na nasz prom. Przeszkodą stały się długie poszukiwania właściwego terminala do odprawy.
Na tym (na szczęście) jak się później okazało, nasze problemy właściwie się skończyły. Dalsze elementy wyprawy nie sprawiały większych kłopotów.

Dotarliśmy do Finlandii. W Helsinkach od razu z terminala powędrowaliśmy szybkim krokiem na autobus do Tampere.
Na tej trasie swoje piękno ukazało nam pierwsze kilka jezior z których słynie Finlandia.
Po dotarciu pieszo (ok. 4km) na kamping, rozłożyliśmy pierwszy raz nasze namioty i po 48-godzinnej podróży szczęśliwi, czyści i najedzeni mogliśmy zasłużenie położyć się spać.
Następnego dnia, w deszczowej aurze zwiedzaliśmy miasteczko. Byliśmy w Muzeum Pracy, a nawet załapaliśmy się na koncert grupy metalowej!
To wszystko jednak było jednak dopiero zapowiedzią udanego wyjazdu. Przecież już niedługo, mieliśmy zawitać do wioski Muminków!

Następne dni na szczęście okazały się być bardziej słoneczne. Ułatwiło nam to szczególnie życie „namiotowe”. Pogodę zaczyna się doceniać wtedy kiedy od gołej chmurki dzieli tylko cienka warstwa materiału, a do kuchni lub łazienki trzeba przebyć znacznie dłuższą drogę niż z pokoju do pokoju. W każdym razie dla naszej ekspedycji pora deszczowa już dobiegała powoli końca.
Z suchymi namiotami, w godzinach popołudniowych wyruszyliśmy najpierw komunikacją miejską do centrum. Z centrum dotarliśmy do Turku, aby jeszcze jednym środkiem lokomocji dostać się do tej wymarzonej przez wielu wioski – Naantali.
To w tym miejscu rozbiliśmy obóz w niedalekim sąsiedztwie Muminka i Migotki. U nich właśnie planowaliśmy na kolejny dzień spotkanie. To tutaj niektórzy po tym wymagającym dniu poszli jeszcze pobiegać. Było to jak się później okazało dla nas najpiękniejsze do tego miejsce.

Kolejnego dnia, wyspani (mimo białej nocy) po przejściu mostu na zaczęliśmy od kuchni poznawać życie tych bajkowych postaci. Gospodarzem był tam Tata Muminek. Dosłownie. Na samym początku zobaczyliśmy duży, niebieski dom Muminków.
Pozdrowienia z Pilchowic, Knurowa i okolic dla całej ich rodzinki i Włóczykija zostały przekazane!

Tańce i śpiewy umiliły nam dzień. Złapaliśmy pierwsze promienie słońca. Na Muminkowej plaży opalania i kąpieli nie zabrakło.
Tym właśnie sposobem spełniły się marzenia z dzieciństwa niektórych uczestników wyprawy.

Dla wszystkich jednak bajka się skończyła następnego dnia. Wczesnym rankiem trzeba było wziąć plecak na plecy i ruszyć w stronę Turku – dawnej stolicy Kraju Tysiąca Jezior.
Zobaczyliśmy najstarszy zamek w Finlandii. Rozbrzmiewały na ulicy „Hej Sokoły” a w centrum odbywał się festiwal. Znaleźliśmy tam mnóstwo straganów z różnych zakątków świata. Przez chwilę ten ogromny tłum, tworzył niemalże azjatycki klimat.

Następne miasto, które znalazło się na naszej trasie, to Rauma ze starówką wpisaną na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Stamtąd tez odjeżdżał nasz nocny autobus do Rovaniemi z przesiadką w Oulu.
W tym momencie zaczął się nasz ostateczny atak na cel ekspedycji – koło podbiegunowe.

Dzień, w którym zawitaliśmy do Rovaniemi był bardzo intensywny i bardzo długi. Najpierw poszukiwanie miejsca na zostawienie bagaży, później wizyta u Św. Mikołaja, w dodatku tego jedynego, najprawdziwszego z Laponii!
W końcu przekroczyliśmy linię koła podbiegunowego zdobywając nasz cel! Chcieliśmy w wiosce zobaczyć renifery, ale akurat one mają w niedzielę wolne. Mimo to byliśmy spełnieni, bo już wcześniej, na trasie widzieliśmy aż 3 łosie. Dodatkowo w Rovaniemi mieliśmy chwilkę czasu aby przed zamknięciem zdążyć wejść do Arktikum. Wywarło ono na wszystkich ogromne wrażenie, a szczególnie projekcja na suficie zorzy polarnej. Model łosia w proporcjach 1:1, wydawał się ogromny stojąc tuż koło nas. Ucieszył nas fakt, że wstęp nie kosztował majątku i zmieścił się w naszym niedużym, wyprawowym budżecie. Po każdych zakupach w supermarkecie, stawał się niestety coraz mniejszy.
Wszyscy wiedzieliśmy, że tak będzie, bo Finlandia to drogi kraj, ale 100€ za zdjęcie grupowe z Mikołajem w wersji elektronicznej było niemałym zaskoczeniem. Cóż, na to nie udało się nas namówić, zadowoliliśmy się wersją papierową za 30€, niestety od kosztów dojazdu do wioski (7,20€ od osoby w obie strony) nie udało się uciec, a po zakupie kilku drobnych pamiątek, nasze portfele wskazywały na to, że powinniśmy powoli wracać w stronę domu…

Po odbiorze pozostawionych bagaży, udaliśmy się w poszukiwaniu miejsca dobrego na spędzenie nocy „na dziko”. Nie chcieliśmy rozbijać tym razem namiotów ( jednocześnie płacić za noc na kampingu), bo już o 5 nad ranem wyruszaliśmy przez Oulu do Lahti.

To była mimo wszystko długa i ciężka noc. Na karimacie, w śpiworze z płynem na komary i całą ich masą nad głowami, staraliśmy się zasnąć. Budzili nas fińscy imprezowicze, później pan, który chciał nas wygonić mówiąc, że nie możemy tam nocować (w Finlandii wolno rozbijać namiot i spać „na dziko” poza kampingiem).
Bardzo późno, ale odwiedzili nas również policjanci, lecz oni sprawdzili jedynie czy nie bałaganimy i ostrzegli, że musimy pozostawić po sobie porządek. Po złożeniu wszystkiego do plecaków, udaliśmy się na dworzec, wsiedliśmy do autobusu i pognaliśmy w dalszą drogę. Tak minęła nam kolejna noc – w autobusie. W Lahti, przesiadka była na tyle długa, że chętni zdążyli zobaczyć tam skocznię narciarską. Na zeskoku, ku naszemu zdziwieniu, był duży basen pływacki. Obok znajdowało się Muzeum, ale tym razem dniem, w którym jest ono nieczynne, okazał się poniedziałek. Odbijając się od drzwi wróciliśmy do reszty grupy. Nie mogę zapomnieć o kolejnym miejscu na mapie Finlandii, które odwiedziliśmy. Była to Savonlinna. Udało nam się tam uciec przed deszczem i przepłynąć statkiem wokół XV-wiecznego, zbudowanego przez Szwedów zamku Olavinlinna.

Tutaj też, na kampingu, sauna okazała się bezpłatna, więc chętnie skorzystaliśmy z tego tradycyjnego, fińskiego sposobu na relaks (Finowie mają ponad 1,5 mln saun!). Cały rytuał zakończyliśmy kąpielą w chłodnym jeziorze. Po tym poranku pojechaliśmy już do Helsinek.

Stolica okazała się całkiem przyjazna dla pieszych turystów. Weszliśmy do bezpłatnego Muzeum Helsinek, zobaczyliśmy katedrę Tuomiokirkko, targ rybny (okazało się, że sprzedawane tam są pamiątki). Zobaczyliśmy Sobór Uspieński, Dworzec Główny, Pałac Prezydencki oraz niesamowity kościół wydrążony w skale. Udało nam się w nim posłuchać przepięknego brzmienia ogromnych organów. Pod koniec dnia zjedliśmy mięso z renifera!

Ostatnia nasza fińska przygoda to wycieczka do Porvoo. Dla mnie było to najpiękniejsze miasto. Było w nim pełno kolorowych, drewnianych domków, uroczych butików i kawiarenek. Dziewczyny znalazły sklep utrzymywany w stylu retro. Udało im się w nim zmierzyć kilka kolorowych ciuchów. Mieliśmy dużo czasu wolnego na zwiedzanie, spacerowanie, odpoczywanie. Tam właśnie niektórzy urządzili sobie sesję zdjęciową, inni ruszyli w poszukiwaniu zabytkowych samochodów, a pozostali udali się na tradycyjny deser rodem z Porvoo albo usiedli przy wodzie podziwiając jachty. Jednym słowem każdy znalazł coś dla siebie. Ciężko było się z tym miasteczkiem rozstać. Zapadło w naszej pamięci na tyle głęboko, że mamy nadzieję zawitać tam kiedyś ponownie.

Po dwóch tygodniach przyszedł czas na pożegnanie się z Finlandią. To nie oznaczało końca atrakcji!
Czekała na nas stolica Estonii!

Tallinn to cudowne miasto z urokliwymi uliczkami. Spędziliśmy tam aż 10 godzin. Na samym początku, wysuszyliśmy nasze namioty, co zdziwiło niejednego przechodnia. Potem weszliśmy po krętych schodach na wieżę kościoła, z którego widać było przepiękną panoramę miasta. Podczas naszego pobytu odbywały się tam różne jarmarki, było co oglądać i gdzie się bawić. Niektórym udało się nawet nauczyć tańczyć! Nadszedł jednak czas na drogę powrotną przez Wilno do Warszawy. Z naszej stolicy pociągiem Pendolino pojechaliśmy aż do Gliwic. Na dworcu czekały już na nas całe nasze stęsknione rodziny wraz z muminkowym banerem powitalnym 

Relacja : Karolina Imiołek