Pasjonaci nie wypoczywają okiem Tadeusza Puchałki
PASJONACI NIE WYPOCZYWAJĄ.
Sezon ogórkowy, to zwykle czas, w którym muzea na krótko zamykają swoje podwoje. Małe Muzeum Klamory u Erwina w Wilczy nie zasypia nawet w tym czasie. Każda chwila dla pasjonaty jest droga mówi Erwin Sapik. Krótki czas, który spędzamy z rodziną w Holandii, czy Niemczech, to nie tylko wypoczynek w rodzinnym gronie, ale także kolejna wyprawa po cenne trofea. Wiele zawdzięczam bliskim zamieszkującym w Holandii, stamtąd pochodzi wiele moich eksponatów, głównie dzięki synowi i jego żonie, którzy na miejscu odwiedzają wiele holenderskich domów, a także jarmarków staroci. To głównie dzięki ich staraniom rośnie liczba eksponatów naszego małego muzeum dodaje pan Sapik…
Jednym z nowszych nabytków jest nakrycie głowy amerykańskiego policjanta. Kapelusz o mały włos nie wylądowałby w niemieckim śmietniku, zdążyłem na czas, dzięki temu kapelusz amerykańskiego policjanta dziś wzbogaca nasze zbiory – nie ukrywam, że lubię go sobie co jakiś czas przymierzyć, przypomina mi to mój pobyt w USA. Ciekawym nabytkiem naszego muzeum informuje kustosz, jest niewielki zbiór „jednorodnych” glinianych fajek, który przywiozłem z duszą na ramieniu z Holandii, trudno sobie wyobrazić bardziej kruche i delikatne przedmioty, stąd też wspomniałem o wielkich obawach, czy zdołamy owe niezwykle cenne eksponaty dostarczyć na miejsce w całości… – udało się, dzięki temu ziściło się jeszcze jedno moje marzenie, z całą pewnością można powiedzieć dodaje pan Erwin, że pociąg do zbieractwa, to także pewnego rodzaju przygoda, z którą przychodzi się mierzyć każdemu kolekcjonerowi. Z jednej strony satysfakcja, że oto kolejny przedmiot wzbogaca nasze zbiory, z drugiej zaś strony, zaczynamy szukać historii powstania tychże przedmiotów, i często jest tak, że dzięki temu, przeżywamy kolejną podróż w czasie – polecam każdemu. Poczuć się choć na chwilę odkrywcą dawno zapomnianej historii, nie ma lepszego spędzania wolnego czasu – tak uważam.
Fajki Zborowskie, odrobina historii:
Nie jest tajemnicą, że dwie fajki ze słynnej fabryki w Zborowskiem, które posiadam, darzę szczególną sympatią wspomina pan Sapik. Widnieje na nich sygnatura Fabrik Schlesien oraz symbol orła śląskiego, i to jest powód, dla którego tak bardzo są mi bliskie te dwa niewielkie przedmioty.
Historia powstania fabryki w tej niewielkiej miejscowości położonej niedaleko Lublińca sięga roku 1753, a z jej powstaniem nie tylko związana jest historia ale jak to zwykle bywa ciekawa legenda, w której znajdziemy wiele prawdy historycznej. Okolice jak głoszą przekazy, bogate były w dobrej jakości surowiec nadający się świetnie do produkcji tego produktu, brak jednak było doświadczenia pozwalającego wytwarzać specyficzny rodzaj fajek jednorodnych, czyli stworzonych z jednego kawałka gliny. W tym celu sprowadzono do Zborowskich, przedniej marki rzemieślników z miejscowości Gouda w Holandii, bo to stamtąd nie tylko słynne sery się wywodzą, ale co ciekawe swoje korzenie mają tam także wspomniane fajki – (dziś mieści się tam także muzeum fajek).
Przypomnijmy, iż pomysłodawcą otwarcia wspomnianej manufaktury był właściciel pokładów gliny na tym terenie, a także całego majątku lublinieckiego – Andreas von Garnier do spółki z Samuelem Grulich, Karlem von Unfriedt, a także radcą rolnym niejakim Rappardem. Warto dodać, że w czasie pełnego rozkwitu fabryki, produkcja fajek sięgała 2 milionów sztuk rocznie.
Na podstawie krótkiej wzmianki o historii powstania glinianych fajek, widzimy na czym polega sens zbieractwa i kolekcjonerstwa. Nie wystarczy bowiem, odnaleźć, ale także poznać historię powstania danego przedmiotu, idąc tropem eksponatów z czasów wojny, często bywa, że dzięki staraniom i poświęceniu często poznajemy losy właściciela hełmu, bagnetu, czy pożółkłych i podartych kart żołnierskich pamiętników.
Gladiator to nie tylko niewolnik walczący na arenie w starożytnym Rzymie:
Kolejnym nabytkiem Małego Muzeum jest hełm niemiecki „Gladiator”, jak informuje pan Sapik, miał on być przeznaczony dla radiotelegrafistów, specjalnie uformowany pozwalał na wygodne umieszczenie słuchawek. Hełmy tego typu używane były także przez luftschutz (formacje jednostek przeciwlotniczych). Biorąc pod uwagę czasy, a więc lata 30 te ubiegłego wieku zadziwia dbałość o bezpieczeństwo i jak na bojowe nakrycie głowy dbałość o zachowanie „znośnego” komfortu używania tego nakrycia głowy, a także precyzja wykonania.
Zapalniczka nie tylko do przypalania papierosa:
Ciekawym niewątpliwie eksponatem, który od niedawna możemy podziwiać w wilczańskim muzeum jest zapalniczka z okresu pierwszej wojny światowej, wykonana ręcznie prawdopodobnie przez żołnierza być może nawet na froncie, zadziwia precyzją wykonania i praktycznym zastosowaniem, okazuje się bowiem, że jej zadaniem było odpalanie lontu, ręcznego granatu. Prawdopodobnie miała ona także bardziej pokojowe zastosowanie, i mogła z powodzeniem posłużyć do rozpalenia ogniska czy wspomnianej cygarety.
Amerykanie wcale nie gorsi :
Znani z dbałości o swoich żołnierzy Amerykanie, także wymyślili hełm, który miał swoje małe i duże tajemnice. Zwykle jest tak, że diabeł tkwi w szczegółach, a w tym przypadku w zapięciu tego hełmu, który można nazwać (dwa w jednym), informuje pan Erwin. Podczas gdy żołnierz nie miał potrzeby zakładania ciężkiego żelastwa na głowę, bo zagrożenie było niewielkie, zakładał na głowę lżejszą część hełmu, gdy jednak zachodziła potrzeba większej ochrony wkładał nakrycie stalowe, zaś wspomniana część lekka stanowiła wtedy coś na wzór fasunku dla bojowego nakrycia głowy. Trudno uwierzyć w pomysłowość ówczesnych inżynierów. Ciekawostką jest także to, informuje kustosz, że tuż po wojnie, lekka część wspomnianego bojowego nakrycia głowy, wykorzystywana była przez belgijską straż pożarną. Ciekawostką jest także zapięcie hełmu, składające się niejako z dwóch klamer. Żołnierz zapinał na tę bardziej masywną hełm wtedy gdy trzeba było szybko się przemieszczać. Podczas gdy istniało zagrożenie działania dużej fali uderzeniowej, przepinał hełm na klamrę, która w momencie zadziałania fali po wybuchowej, nie stwarzała zagrożenia poważnego urazu szyi (klamra urywała się, hełm niestety spadał z głowy, pozostawał jednak fasunek, który był w stanie na krótko ochronić żołnierza przed poważnymi następstwami wybuchu). Trudno wyrokować, czy rzeczywiście żołnierze stosowali się do instrukcji, lub też, czy w ogóle był czas na zabawę z klamrą podczas ostrzału, jednak takowy wzór hełmu możemy podziwiać. Żołnierze używali wspomnianej ochrony głowy także jako umywalkę a także jako miskę do spożywania posiłku. Hełmy M-1 w użyciu armii amerykańskiej były od roku 1941 – 1985, tak więc służyły żołnierzom przez wiele lat – także w wojnie koreańskiej i wietnamskiej.
Nos do tabakiery, czy tabakiera do nosa:
Trudno się domyślić, że niewinnie wyglądający flakonik z zaślepioną szyjką, to nic innego jak porcelanowa tabakiera, i jest to kolejny nowy nabytek pana Erwina, tuż obok zupełnie podobny flakonik, lecz służy do zupełnie innego celu… Niespodzianka goni niespodziankę. – Okazuje się, że wcale nie trzeba szukać przygody daleko od domu, bo można ją znaleźć tuż za rogiem. Gabriela i Erwin Sapikowie – małżeństwo na medal, od lat wspólnie się uzupełniają, razem od lat uczestniczą w życiu kulturalnym Gminy Pilchowice i swojej miejscowości. Historia i kultura Górnego Śląska jest dla tych dwojga pasjonatów czymś bodaj najważniejszym i najpiękniejszym. Warto odwiedzać „Klamory u Erwina”, bo to nie tylko muzeum, ale także możliwość poznania DOBRYCH LUDZI – a nie jest dziś o takich łatwo – oj nie.
Tadeusz Puchałka