Okiem zwykłego mieszkańca / świąteczny felieton Ariela /
Okiem zwykłego mieszkańca
/ świąteczny felieton Ariela /
Za kilka dni zasiądziemy w rodzinnym gronie do wigilijnego stołu. Święta Bożego Narodzenia w ostatnich latach przechodzą specyficzną metamorfozę. Zewnętrznie można odnieść wrażenie, że ich przepych i otoczka nieustannie się wzbogacają. Wewnętrznie czuję, że nic nie jest takie, jak w dzieciństwie, a może nawet jeszcze w wieku nastoletnim. Kiedyś było fajniej, inaczej, ale chyba nic nie da się z tym już zrobić.
Żyjemy w kulturze nadmiaru i wszystkiego mamy za dużo. Święta powinny być bajkowe, magiczne i cudowne. One w sumie takie są, tylko jesteśmy motywami świątecznymi wręcz bombardowani na tyle wcześnie, że gdy już one przychodzą jesteśmy nimi zmęczeni i czujemy przesyt. Nie wiem jak Wy, ale ja właśnie tak mam. Ledwo co odłożyliśmy zapalony znicz na grobie bliskiego, a na sklepowych półkach pojawia się wszystko co potrzebne, a raczej co nie potrzebne w Święta Bożego Narodzenia. Następnie przez blisko dwa miesiące w stacjach radiowych królują głównie świąteczne piosenki, w telewizji puszczają reklamy z uśmiechniętymi rodzinami, które przygotowują stół do wieczerzy, a Święty Mikołaj przerywa swoją wędrówkę, ponieważ u Kowalskich poczuł aromat świeżo mielonej kawy. Nie ma w tym nic złego, ale dzieje się to wszystko zdecydowanie za wcześnie.
Momentami tęsknię za czasami dzieciństwa, kiedy to na kilka dni przed wigilią wyciągało się stare pudełka z ozdobami i okazywało się, że połowa bombek się stłukła, a rozplątywanie światełek mogłoby zapewnić rozrywkę dla cierpliwych na parę jesienno-zimowych wieczorów. Może mam problemy z pamięcią, ale nie przypominam sobie aby w listopadzie sklepy były już udekorowane motywami świątecznymi. Raczej miało to miejsce w grudniu i sprawiało to radość, że za chwilę będą święta. Powszechny konsumpcjonizm popsuł całą tę atmosferę. Wcześniej były one często wyczekiwane i bardziej chyba celebrowane. Odnoszę wrażenie, że obecnie wpadliśmy w swego rodzaju rutynę, traktując święta jako kolejny wydatek, obowiązek, kolejne dni wolnego w pracy i dodatkową okazję, aby spotkać się z rodziną czy ze znajomymi.
Żeby nie było, że jestem taki Pan Maruda i mi się już święta kompletnie nie podobają. Dla przykładu tegoroczny Knurowski Jarmark Bożonarodzeniowy bardzo pozytywnie mnie zaskoczył. Było tak jakoś inaczej, bardzo pozytywnie, aż mi samemu się mordka uśmiechnęła i nie był to efekt grzanego wina. Klimat był bardzo przyjemny, a ludzie wokół jakby bardziej radośni. Ktoś powie, że to był bardziej „jarmareczek”, ale miał w sobie to „coś”. Śmiem twierdzić, że był on najlepszy ze wszystkich dotychczasowych.
Cieszy mnie to, że na czas świąt świat na chwilę zwolni. Choć tej magii jest mniej bądź wcale, to we własnym gronie usiądziemy przy stole, pomarudzimy na ilość ości w rybie, że barszcz za gorący, a pierogi zdążyły wystygnąć. Możliwe, że z pijanym wujkiem będziemy analizować przyszłość Polski pod nowymi rządami, bo przecież oni będą kraść i nie ważne, że tamci też kradli, ale przecież trochę się podzielili. Ponarzekamy do tego na piłkarską reprezentację i wspominać będziemy kadrę Nawałki, bo był jaki był, ale był! Na koniec stwierdzimy, że znowu ten Kevin leci w telewizji, ale gdyby go nie było, to święta nie byłyby świętami.
Jakkolwiek podchodzimy do Świąt Bożego Narodzenia – z magią czy bez – to zawsze ktoś przy rodzinnym stole podczas ostatniego dnia celebrowania narodzin Chrystusa wypowie te słynne i każdemu znane słowa: „Święta, Święta i po Świętach…”. A Wy – drodzy Czytelnicy – spędźcie je tak jak chcecie, według własnego upodobania, bez oglądania się na innych i przede wszystkim w zgodzie ze sobą samym 🙂
Wesołych Świąt!
To był felieton „Okiem zwykłego mieszkańca”. Bo jestem zwykłym mieszkańcem Knurowa.
Pozdrawiam, Ariel Wojdowski
Fot. Canva