Okiem zwykłego mieszkańca / felieton Ariela /
Okiem zwykłego mieszkańca
/ felieton Ariela /
Pewien etap w moim życiu się kończy. Wkrótce zmienię stan cywilny z kawalerskiego na żonaty. Trochę to trwało zanim jakaś kobieta usidliła mnie na dobre. Jednej się to udało i już wkrótce ze zwykłej pary narzeczonych staniemy się mężem i żoną.
Gdy poznałem kilka lat temu wybrankę mojego życia miałem 29 lat. Dla wielu byłem już starym kawalerem, gdzie większość już była kilka dobrych lat po ślubie i wychowywali dzieci. Ktoś może się na mnie obrazić, ale nie potrafiłem zrozumieć moich znajomych, którzy w ekspresowym tempie zawierali związki małżeńskie lub pakowali się w pieluchy w trakcie lub tuż po szkole średniej. W czasach licealnych zdarzały się tzw. „wpadki”, które powodowały lawinę ważnych podejmowanych życiowych decyzji. Takich sytuacji mógłbym znaleźć kilka w ciągu paru sekund, ale zawsze zastanawiałem się jak to jest możliwe, że żyjemy w XXI wieku, w czasach gdzie dostęp do antykoncepcji jest szeroko otwarty, a mimo to pary zaliczały owe wpadki i dość długo ukrywali sprawę przed rodzicami. Cieszę się, że w moim domu sprawy intymne nie były tematem tabu, wiedziałem jak się zabezpieczać, bo nie chciałem sobie zniszczyć życia wiedząc, że byłem wtedy kompletnie niedojrzały jeśli chodzi o zakładanie rodziny.
W mojej opinii wzięcie ślubu lub spłodzenie dziecka w wieku ok. 20 lat w obecnych czasach to jak wyjść z dobrej imprezy przed 22:00. Jesteś na lekkim rauszu, smaki się robią, dziewczyny skąpo ubrane dopiero wychodzą na parkiet, DJ zapuszcza największy taneczny hit, a Ty wychodzisz do domu. Nie dlatego, że idziesz do pracy i czekają Cię obowiązki następnego dnia, ale dlatego, że tak zdecydowałeś i resztę wieczoru spędzisz przed monitorem komputera przeglądając memy. Masz mały żal do siebie, ale wiesz, że była to Twoja świadoma decyzja. Inni dobrze się bawią, a Ty zastanawiasz się dlaczego Ciebie tam nie ma. Możliwe, że za bardzo upraszczam tę wizję, ale tak to widzę. Kiedyś zderzyłem się z sytuacją, gdzie chwaliłem się znajomym zdjęciami z wyjazdu zagranicznego opowiadając przy tym, że dość dobrze tam „poszalałem” i bawiłem się a znajomi skwitowali to jednym komentarzem: „Kurde, ale fajnie. Zazdrościmy Ci, bo z dziećmi nie możemy się porwać na taki wypad”. I wiecie co? Nie ma przy takiej kwestii dobrej odpowiedzi. Bo z jednej strony, gdy ja się zdecyduje na dziecko, to ich pociechy będą prawie pełnoletnie i wtedy to ja będę po łokcie w pampersach a oni otrzymają drugie życie. Z drugiej strony, była to ich (mam nadzieję, że przemyślana) życiowa decyzja na spłodzenie potomstwa w tak wczesnym wieku jednocześnie skazując się na pewne ograniczenia i nie powinni mieć do nikogo pretensji. Nie da się zrobić tak aby zjeść ciastko i nadal mieć ciastko.
Zanim podjąłem decyzję o ustatkowaniu się to nie ukrywam – pokorzystałem życia. Porobiłem trochę głupot, spełniłem kilka marzeń i zachcianek, poimprezowałem, zwiedziłem fajne miejsca. Było wiele wzlotów i upadków życiowych, ale niczego nie żałuję. Limit na zabawę czy na lekkomyślne decyzje chyba wykorzystałem i czas na ich „realizację” się skończył. Nie wiem czy będzie to przepis na udane małżeństwo, ale przynajmniej mam przekonanie, że swoje kawalerskie życie przeżyłem dobrze, mam co wspominać i wykorzystałem ten wspaniały okres w życiu młodego człowieka na tak zwanego „maxa”. Zaryzykuję stwierdzenie, że wyszalałem się przez ten czas.
Żeby nie było, znam wiele małżeństw, które są szczęśliwe a wzięli ślub w bardzo młodym wieku. Część z nich spełniła swoje marzenia, z pewnym opóźnieniem czasowym, ale udało im się to. Może szybciej stali się dorośli niż ja, może ich wątroba jest zdrowsza niż moja, ale każdy jest kowalem swojego losu i bierze odpowiedzialność za swoje życie. Oni założyli rodziny bardzo wcześnie, ja wtedy korzystałem z życia. Grunt, aby wszyscy byli zadowoleni z podjętych decyzji i nikogo nie zraniliśmy po drodze, prawda?
Dzisiaj sporo par poznaje się w internecie przez przeróżne portale i aplikacje randkowe. Ja na szczęście moją przyszłą żonę poznałem starą metodą podczas grilla u znajomego (nie ufam cudom techniki jeśli chodzi o randkowanie). Złapaliśmy kontakt i generalnie wszystko szybko poszło, po prostu zaiskrzyło między nami. Pamiętam jej obawy i pierwsze pytania dotyczącego tego czy jestem po rozwodzie albo czy posiadam jakieś nieślubne dziecko. Pytania w tej sytuacji była zrozumiałe i na miejscu. Dlaczego? Niestety, ale jeśli ktoś zbliżający się do „trzydziestki” jest „wolny” to albo małżeństwo się rozpadło i ma do tego bagaż w postaci dziecka lub np. jest innej orientacji. Motylki w brzuchu się pojawiły i zapadła decyzja a wspólnym zamieszkaniu. Nie traciliśmy czasu na randki, spotkania bo po co? Jestem zdania, że nie warto tworzyć złudnego, wyidealizowanego obrazu własnego Ja, aby potem się oboje się rozczarowujemy. Od razu z tzw. „grubej rury” poznaliśmy się od najgorszej strony. Ja zobaczyłem ją bez makijażu, a ona jak tworzę „bocianie gniazda” na środku pokoju. I tak zakochaliśmy się w sobie, tak zwyczajnie bez fajerwerków. Nuda, co nie? Mam świadomość, że to dość słaby materiał na scenariusz filmu romantycznego, ale takie jest życie i szkoda marnować czas na utarte już schematy.
Czas na nowy etap w moim życiu, Niektórzy mówią, że najwyższa pora. Więc pozwólcie mi zmienić stan cywilny, udać się na urlop, odpocząć i wrócę do Was za jakiś czas z kolejnymi felietonami.
No to cześć, wezmę ślub i zaraz wracam 😊
To był felieton „Okiem zwykłego mieszkańca”. Bo jestem zwykłym mieszkańcem Knurowa.
Pozdrawiam, Ariel Wojdowski
Fot. Canva