Ciekawostki z ...

Okiem zwykłego mieszkańca / felieton Ariela /

Okiem zwykłego mieszkańca
/ felieton Ariela /

Jesteśmy się w stanie do wszystkiego przyzwyczaić. Co jakiś czas rządzący narzucają nam nowe prawa i zakazy, które doprowadzają czasami do wrzenia opinii publicznej, Pomarudzimy, ponarzekamy, ale ostatecznie przechodzimy z tematem do porządku dziennego. Nie inaczej było z wprowadzeniem zakazu handlu w niedzielę. Burza jaka powstała wokół tego pomysłu pozwoliłaby na przeprowadzenie kilkugodzinnej debaty w studiu telewizyjnym.

Zwolenników jak i przeciwników pomysłu niedziel niehandlowych było sporo. Każdy przedstawiał swoje argumenty, które popierały lub odrzucały ten projekt. Ja osobiście byłem (i nadal jestem) przeciwny zakazu handlu w ostatnim dniu tygodnia. Sam na początku mojej drogi zawodowej pracowałem w markecie dużej sieci handlowej i podejmując w tym miejscu pracę brałem pod uwagę, że niektóre weekendy w całości spędzę w blaszanym kwadracie, a nie np. na działce z piwkiem ręku pilnując rozpalonego grilla. Dlatego też nie trafiał do mnie argument, że skoro ktoś ma rodzinę, to nie powinien weekendu spędzać w pracy. Pracownicy służb ratunkowych rodzin nie mają? Na stacjach benzynowych pracują tylko bezdzietni single? Idąc tą drogą zawodowi sportowcy typu piłkarze, siatkarze, koszykarze nie powinni rozgrywać meczów mistrzowskich w weekendy, mimo, że jest to ich praca.

Niech każdy zwolennik zakazu handlu w niedzielę pierwszy rzuci kamieniem jeśli na pobliskiej stacji benzynowej lub w sklepie z płazem w logo i nazwie nie kupował ani razu alkoholu, papierosów czy masła w niedzielę niehandlową. Nie powiem, mnie irytowały wycieczki rodzin do galerii handlowej aby zająć sobie popołudniowy czas. Jednak większa część robiła zakupy ze względu na swój tryb kariery zawodowej, który obejmował sześć dni w tygodniu. Z mojej perspektywy zabranie handlowych niedziel uderzyło między innymi w studentów dziennych, którzy w marketach pracowali na promocjach lub wykładali towar w ramach serwisu danej marki. W czasach kiedy ja pracowałem w markecie, to studenci w weekendy stanowili około 30% siły obsady weekendowej w sklepie.

Życie nas trochę rozpieściło. Kiedyś sklepy w niedzielę były zamknięte i jakoś ludzie żyli. Wywalczyliśmy demokrację, staliśmy się wygodni i odpowiadało nam to, że przez nasze lenistwo mogliśmy kupić świeże pieczywo w niedzielę, zamiast wstać wcześniej w sobotni poranek i zakupić chleb. Przepis o niedzielach niehandlowych jest już z nami od jakiegoś czasu i chyba do tego przywykliśmy. Nie uwiera nas, że tego dnia nie zrobimy zakupów. Ja już nawet nie wiem, w którą niedzielę markety są otwarte, a w którą nie.

Zakaz handlu w niedzielę miał uratować małe osiedlowe sklepy. Niestety, patrząc nawet na nasze miasto, to wiele małych działalności „zwinęło” swój interes. Ten jeden dzień nie pozwolił nadrobić strat jakie generowały się na przestrzeni pozostałych sześciu dni. Czy owy przepis sprawdził się? Moim zdaniem nie. Nie mam wcale ambicji ani potrzeby, by rozumieć każde zjawisko społeczne doszukując się w nim logiki i sensu. Przepis miał tym „małym” pomóc kosztem „dużych”, ale zaszkodził chyba wszystkim. Nie widzę w tym przepisie logiki i sensu. Podziwiałem kreatywność tych „dużych”, którzy nagle stawali się punktem pocztowym lub w inny sposób omijali zakaz, a teraz na dniach wyczytałem, że jeden ze sklepów stał się… dworcem autobusowym byleby mógł się otworzyć na potencjalnych klientów w niedzielny dzień.

Od lutego tego roku weszły bardziej restrykcyjne przepisy zabraniające handlu w niedzielę. Nie wiem czy dobry pomysł aby zaostrzać nakaz. W momencie, gdzie nasza gospodarka nieco podupadła przez panującą pandemię. Czy po wprowadzeniu niedziel niehandlowych są większe wpływy do budżetu Skarbu Państwa? Czy podwyższyła się konsumpcja? Śmiem wątpić. A można było zupełnie inaczej podejść do tematu, aby wilk był syty i owca cała. Można byłoby w postaci odpowiednich przepisów wymusić na pracodawcach, aby każda sobota czy niedziela była obligatoryjnie lepiej płatna z zachowaniem wolnego dnia w tygodniu by nie przekraczać normy tygodniowej lub wprowadzić ustalone, nieruchome godziny pracy na niedzielę jak w przypadku handlu w Wigilię czy Sylwestra. Uważam, że więcej byłoby chętnych osób, które wolałyby sobie „dorobić” w weekend niż mieć (praktycznie) każdą wolną niedzielę. Oczywiście tutaj rodzą się zagrożenia, aby nie było lepszych i gorszych pracowników, bo wiemy pracodawcy lubią nadwyrężać kodeks pracy na wiele sposobów.

Dobrze, powiecie zapewne, że w innych krajach ten przepis działa i nikt nie marudzi. Może i tak jest, nie przeczę temu. Każdy ma prawo spędzić wolny czas z rodziną. Może jednak bądźmy konsekwentni w tych zakazach i wprowadźmy, aby kina, teatry, cukiernie czy lodziarnie były zamknięte. Do tego wydarzenia sportowe powinny odbywać się tylko od poniedziałku do piątku, by zawodowi sportowcy mogli spędzić weekend w domu z rodziną. Do tego dołożyłbym dzień bez tankowania, a wszystkie służby ratunkowe nie będą reagować w niedzielę, bo też mają rodziny. Zatankować przecież można w sobotę, pożar przełożyć na poniedziałek a na lody z dziećmi pójść po szkole np. w środę.

Wiem, za bardzo się rozpędziłem, ale tym wpisem chciałem sprawić, aby w waszej wyobraźni stworzyła się taka wizja. Może nierozsądna i nierealna. Po prostu moim zdaniem można było „ugryźć” temat w zupełnie inny sposób. A tak odnoszę wrażenie, że wszelkie zakazy przynoszą więcej złego niż dobrego…

To był felieton „Okiem zwykłego mieszkańca”. Bo jestem zwykłym mieszkańcem Knurowa.
Pozdrawiam, Ariel Wojdowski

Fot. Canva