Okiem zwykłego mieszkańca / felieton Ariela /
Myślałem, że wrócę do Was z moim pierwszym felietonem po wakacyjnej przerwie z pozytywnym przekazem. Niestety, życie postanowiło zweryfikować kilka spraw. Kolejny raz pokazało jak jest kruche, delikatne i nie trwa wiecznie. Jeśli powiem, że ostatni okres w historii naszego miasta był jednym ze smutniejszych, to chyba i tak będzie to bardzo delikatne określenie. W ciągu zaledwie kilku dni grono naszej lokalnej społeczności opuściły trzy osoby: Piotr, Witek oraz Wojtek. Wspomnę tylko o dwóch z nich z racji, że nasze drogi się gdzieś skrzyżowały. Faktem jest, że Piotr zginął śmiercią tragiczną i był dla wielu osób ważną postacią w ich życiu. Niestety nie mam należytej wiedzy by wypowiadać na temat tego, co spotkało „Plemnika” feralnego dnia. Wiadome jest jedno, cała trójka odeszła zdecydowanie za wcześnie, ale jak wiecie nigdy nie ma dobrej pory na śmierć.
Witka Kozaczkiewicza znało wiele osób, szczególnie Ci umuzykalnieni lub Ci, którzy uczęszczali na jego zajęcia do „siódemki”. Współtwórca Apogeum, mentor, który wychował wiele pokoleń muzyków i artystów. O Witku można byłoby wiele napisać ciepłych słów i żadne nie byłyby przesadzone. Informacja o jego śmierci bardzo mnie poruszyła, choć osobiście nie miałem okazji go poznać. Zaskoczeni? Ale tak właśnie było… Z Witkiem przeprowadziłem wywiad na przełomie listopada i grudnia 2021 roku. Ze względu jednak na sytuację epidemiologiczną mój rozmówca poprosił mnie o przesłanie pytań drogą mailową, a on na nie odpowie w wolnej chwili. I odpowiadał – każdego dnia na jedno. Nie dał mi odpowiedzi hurtem, za jednym razem, ale postanowił codziennie przez dziewięć dni, każdego ranka wysyłając maila odpowiedzieć na kolejne pytanie. Wzbudziło to we mnie spore zdziwienie, wręcz zaintrygował mnie. Kilku moich znajomych gdy im opowiedziałem jak wyglądał mój wywiad z Witkiem wcale nie było zdziwionych zaistniałą sytuacją. Opowiadali mi o nim, że to taki typ człowieka i że takiego drugiego nie ma. Zaskakuje, czasem intryguje, do tego jest niebanalny, sympatyczny z własnym stylem i pomysłem na życie. I wiele prawdy w tym było…
Od tego wywiadu Witek co jakiś czas pisał do mnie zazwyczaj wysyłając rockowe kawałki czy własne nowe kompozycje. Narodziła się pewna więź między dwoma artystami. On jako muzyk, ja jako słuchacz. Najbardziej zaskoczył mnie w dniu mojego ślubu, kiedy to w trakcie wesela wysłał do mnie wiadomość z informacją, że na jego tablicy facebookowej jest niespodzianka dla mnie i małżonki. Witek skomponował dla nas krótki utwór muzyczny dołączając do tego zdjęcia z momentu zawarcia związku małżeńskiego. Było to bardzo miłe, zapowiedziałem się wówczas, że jak wrócę z urlopu i się trochę ogarnę, to spotkamy się na kawie i porozmawiamy. Chciałem go po prostu poznać i po ludzku podziękować osobiście za to co zrobił. Nie przez facebooka i nie przez messengera… Niestety nie zdążyłem… i mam do siebie o to trochę pretensje. Wiem jedno, ten gest, który wykonał w naszą stronę zapamiętam na długo. Przecież nie znaliśmy się osobiście, nie byłem dla niego przyjacielem ani nawet znajomym. Odniosłem wrażenie, że sam fakt, że powspominaliśmy w wywiadzie o jego dziecku jakim był zespół Apogeum, sprawił, że traktował mnie inaczej. Chyba ucieszył go fakt, że młodzi ludzie pamiętają tę muzykę i do niej wracają. Gdy odczytuje ten wywiad kolejny raz, to uświadamiam także, że chyba za bardzo chciał wziął odpowiedzialność za kapelę i za to, co się z nią później stało. Od naszej rozmowy miałem okazję poznać kilka wersji rozpadu zespołu i każda jest inna. Jednak Witek nie przyjął innej wersji do siebie niż tą, którą przedstawił w wywiadzie.
Nie opadły jeszcze emocje po śmierci Witka, a parę dni później gruchnęła kolejna fatalna wiadomość. Informacja o tym, że Wojtek Kempa także postanowił opuścić świat żywych nie docierała do mnie. Dopiero po kilku telefonach do osób, które potwierdziły śmierć „Kempesa” spowodowały, że jest to niestety prawda. Wiecie, w takich momentach z automatu wspominasz tę osobę. Wojtka znałem z czasów gimnazjalnych, gdzie jako młody chłopak nauczał wychowania fizycznego. Kojarzyłem go z gry w Concordii, gdzie jako młody chłopak przychodziłem na knurowski stadion pokibicować lokalnej drużynie. Los tak chciał, że kilkanaście miesięcy później za namową kilku znajomych postanowiliśmy stworzyć stronę internetową naszej drużyny i udało się w porozumieniu z klubem stworzyć tzw. „oficjalkę”. To właśnie Wojtek wprowadzał nas do drużyny, poznaliśmy zawodników, przeprowadzaliśmy wywiady, pierwsze fotorelacje ze spotkań ligowych… dla wielu byliśmy gówniarzami i nie traktowano nas poważnie, ale to właśnie Wojtek wziął nas pod swoje skrzydła. Zawsze otwarty i pomocny, do tego wiecznie uśmiechnięty rzucający co jakiś czas żartem. Zakumplowaliśmy się, oboje lubiliśmy rozmawiać o piłce, analizować poprzedni mecz. Gdy nasze drogi się rozeszły, to zawsze, ale to zawsze gdy mnie widział gdzieś na mieście, z daleka machał ręką wykrzykując „cześć”. Robił to pierwszy, wprowadzając mnie zazwyczaj w zakłopotanie. Był parę lat starszy, więc wypadałoby żebym to ja inicjował przywitanie.
Tego dnia, gdy otrzymałem wiadomość o śmierci Wojtka naszła mnie druga myśl. „Kempes” był tylko człowiekiem takim jak każdy z nas i jak wiadomo ludzie popełniają błędy. Nie ma osób krystalicznie czystych. W przeszłości Wojtek wsiadł do samochodu pod wpływem alkoholu, spowodował kolizję z zaparkowanym pojazdem i uciekł z miejsca zdarzenia. Na szczęście nikt nie ucierpiał. Otrzymał za ten czyn wyrok. Sprawę kilka lat później odgrzały niektóre lokalne portale nie oszczędzając przy tym Wojtka wykorzystując fakt, że był on wtedy radnym. Od razu zaznaczam, że nie mam zamiaru tutaj bronić „Kempesa”, bo czyn był karygodny i nawet kiedyś z nim o tej sytuacji porozmawiałem. Znał moje zdanie, ale karę poniósł i temat powinien być zamknięty. No właśnie, okazało się, że nie dla wszystkich. Rozpoczęło się istne „grillowanie” osoby Wojtka. Przez kilka dobrych miesięcy pojawiały się „artykuły” na temat tego zdarzenia. Nawet teraz, na szybko znalazłem dwanaście(!!!) takich wpisów, które były publikowane od sierpnia do grudnia zeszłego roku.
Zrobiła się tzw. nagonka, poleciał straszny hejt w stronę Wojtka, a co odważniejsi uważali się za jedynych nieomylnych i sprawiedliwych sędziów, którzy wydadzą odpowiedni wyrok. Przez te kilka miesięcy autorzy tych publikacji postanowili zniszczyć i upokorzyć drugiego człowieka. I w sumie im się to udało. Od tego momentu całe życie Wojtka się zmieniło. Nie będę się tutaj rozpisywał co i jak, bo wielu wie o czym mówię. Przypuszczam, że cała ta sytuacja miała ogromny wpływ na jego zdrowie zarówno psychiczne jak i fizyczne. Zapewne zaraz ktoś dopisze w komentarzach „inne” rzeczy o życiu „Kempesa” pod moim przydługim felietonem. Wiem, że Wojtek miał swoje słabości, ale kto ich nie ma? Nie zmienia to faktu, że autorzy tych wpisów znaleźli sobie niezłą pożywkę i nie żałowali sobie. Żeby było zabawniej, te same portale, które wcześniej zajęły się „grillowaniem” Wojtka, gdy publikowały informację o jego śmierci, opisywały go jako wspaniałego pedagoga, człowieka, sportowca i radnego. Jestem więcej niż pewien, że osoby odpowiedzialne za te wszystkie „artykuły” przeczytają mój felieton więc ich autorom mówię wprost: pluję na Was hipokryci!
Na koniec… Witku, Wojtku… fotografia dołączona do tego felietonu przypomina Was, Wasze życie. Ta świeczka nie wypaliła się, nie nadszedł jej kres. Ona zgasła za wcześnie, tak jak Wy za wcześnie postanowiliście nas opuścić… Gdziekolwiek teraz jesteście, to chciałbym Wam tylko powiedzieć, że fajnie Was było spotkać na życiowej drodze…
To był felieton „Okiem zwykłego mieszkańca”. Bo jestem zwykłym mieszkańcem Knurowa.
Pozdrawiam, Ariel Wojdowski
Fot. Canva