Ciekawostki z ...Region

Pocztówka ze Lwowa okiem Tadeusza Puchałki

POCZTÓWKA ZE LWOWA.

Miną lata, i wieki przeminą

zostaną tylko ślady tamtych dni,

a my Twoi parafianie,

zawsze będziemy wierni ci”.

Cytat z tablicy wmurowanej w mury kościoła w Łanowicach, wydaje się dobrze wpisywać  w   naszą wizytę, wszak słowo parafia można rozumieć i przyjmować na różne sposoby.

Minęło wiele lat, odkąd dzień po dniu marzyłem o wyjeździe do Lwowa. Rozmiłowany w tej kulturze i ludziach, pisałem o tym jak w amoku jakimś. Pisałem o rzeczach, których nie widziałem na oczy, cóż więc kierowało moim prostym piórem by to właśnie robić?

Niełatwo odpowiedzieć na to pytanie. –  Jest w tym z pewnością coś więcej, aniżeli suche relacjonowanie wydarzeń, których byłem świadkiem, bywa często tak, że w szczególnych przypadkach, piórem prostego człowieka kieruje serce, a także dusza, która nakazuje nam co i jak mamy robić – znów tyle nielubianego dziś patosu w tych słowach – cóż, trudno by ze starego drzewa wyrastać zaczęły nagle młode pędy, niech więc będzie mi wolno wyrazić swoje uczucia, i podzielić się wrażeniami z tej niecodziennej wyprawy po swojemu…

Chęć poznania kultury mieszkańców Małopolski Wschodniej, kierowała mną od dawna. Można powiedzieć od szczenięcych lat, zamęczałem moją starkę pytaniami o ludzi, którzy do nas przybyli z daleka, skądś  ze wschodu. Niestety wiedza mojej mamy a także starki, nie pozwalały na to, by rzetelnie móc odpowiedzieć na wiele moich pytań, i trzeba było wielu lat, a także dużego zaangażowania z obydwu stron, by wreszcie głód mojej wiedzy na ten temat został zaspokojony.

Uważaj, powiadało wielu moich znajomych. Kresy mają w sobie magię podobną do naszej górnośląskiej, raz się zadłużysz i po tobie. Wszystko to prawda, los jednak bywa złośliwy i zwykle lubi nam kreślić nasze plany i reżyserować ten nasz życiowy spektakl po swojemu. Wielokrotnie prawie już spakowany, lądowałem w zgoła zupełnie innym od zaplanowanego miejscu.

Mijały lata, kolejny tekst, a potem jeszcze jeden i tak dalej. Biografie, a także wojenne przygody mieszkańców Lwowa, wzbogacały mój skromny dorobek życia. Zarówno ulice, domy, a także ludzie, poza  bohaterami moich opowiadań i ich wspomnieniami były niestety wytworem mojej wyobraźni, jakże byłem ciekaw na ile jest fantazji w moich opisach, tak bardzo chciałem zobaczyć to miasto, porozmawiać z jego mieszkańcami właśnie tam,  w miejscach które wielokrotnie opisywałem.

Początek mojego wakacyjnego pielgrzymowania;

 Do granicy dotarliśmy bez zakłóceń, 6 godzinny postój oczekując na odprawę urozmaicaliśmy sobie rozmowami na najróżniejsze tematy, też dobrze pomyślałem, mamy czas na wzajemne siebie poznawanie, bo tam po drugiej stronie pewnie nie będzie na to czasu – i wcale się nie myliłem. Sznur samochodów w tempie nieco wolniejszym od ruchów żółwia  parł uparcie do przodu, korzystając z okazji, wielu ludzi opuściło pojazdy, by rozprostować nieco kości. Ludzie to także ich potrzeby, niestety o zabezpieczenie tych podstawowych jakby ktoś zapomniał, kilka budek szaletowych nie mogło zapewnić podstawowego komfortu podróżujących, brak też pojemników i koszy na śmieci powodował, że na poboczu wyrastały błyskawicznie sterty śmieci. Wszystko to ukazało niebawem żałosny obraz naszej kultury, a smród z szalet dopełniał dzieła zniszczenia naszych wakacyjnych marzeń.

Nastrój uczestników grupy w której i ja się znalazłem spowodowany nie tylko zmęczeniem ale przede wszystkim obrazem pobojowiska pozostawionego przez podróżnych, jakby przybladł nieco, niebawem jednak nadszedł czas i na nas, odprawa celna w sumie poszła dość sprawnie i już niebawem ruszyliśmy w dalszą drogę.

Na początku jako, że po raz pierwszy przekraczałem granicę tego państwa, uderzył mnie urok lasów i głębokiej wyrazistej zieleni, a także piękno maleńkich cerkiewek ze złotymi dachami, i w oddali majaczących maleńkich domków wiejskiej zabudowy. Wszystko ma tam swój niepowtarzalny charakter, jakże odmienny od tego znanego mi z moich stron.  Podziwiając ten niejako dziewiczy krajobraz, starałem się zapamiętać każdy najdrobniejszy szczegół, bo przecież wszystko wskazuje na to, że jest to moja pierwsza i ostatnia zarazem wizyta w tym kraju.

Zgodnie z ustaleniami obieramy kierunek na Lwów, droga całkiem dobra nawet bardzo pomyślałem, niebawem jednak autobus przyhamował, zjechaliśmy z trasy, na coś co przypominało raczej polną dojazdową drogę do pól, autokar kołysał się niebezpiecznie niczym na wzburzonych falach to na jedną, to na drugą stronę… – Trzeba się zatrzymać, bo właśnie babcia przegania stado krów. Staruszka podnosi głowę, odrzuca kij pasterski na bok i wita nas gestem rąk. Na pooranej wiekiem twarzy rysuje się pogodny uśmiech, po raz pierwszy poczułem coś wilgotnego na policzku, ukradkiem wytarłem oczy, i nie domyślałem się wtedy nawet, że już niebawem nie tylko ja zaleję się łzami na amen.

– Oto początek mojego pielgrzymowania pomyślałem, jakże piękny, cudowny… W oddali majaczą wiejskie zabudowania, jeszcze jakby ukryte w bujnej zieleni, i nagle kolejne nieprawdopodobne przeżycie. Na wiejską drogę wylegli mieszkańcy wioski, dzieci, dorośli staruszkowie, i pani Maria z mężem, oboje siedzący na ławeczce pod wejściem do swojego domu… Wszyscy oni z wyciągniętymi w geście powitania  rękami, witali nas, machali. Radość po obydwu stronach była ogromna. Widzę tu kawał, „nieskażonej” Polski pomyślałem, i już po raz drugi oczy nie potrafiły zatrzymać morza łez. – Wstyd? Może tak, lecz nie mnie jednemu oczy nabiegły szklistą mgłą, już po chwili, autokar po raz kolejny zmienia kurs i wjeżdża na coś co przypominało bardziej pasek od spodni, aniżeli drogę. Dojeżdżamy pod budynek szkoły a tam mieszkańcy zorganizowali festyn, a raczej festiwal radości na nasze powitanie. Była wiejska orkiestra, były tańce, śpiewy, a stoły uginały się pod jadłem, i słodkich miejscowych pyszności (Przecież ci ludzie ledwo potrafią związać koniec z końcem – zrobiło mi się trochę przykro. Cóż „Gość w dom Bóg w dom”, jak by nie było nasz polski to zwyczaj). Jak to u nas, bo poczuliśmy się dzięki gospodarzom, jak u siebie, był czas na wspomnienia, a także nagranie audycji, a już nazajutrz oczywiście z orkiestrą udaliśmy się do kościoła, tam przywitał nas proboszcz miejscowej parafii. Podczas swojego wystąpienia wspomniał o historii parafialnego kościoła, zaś mszę świętą sprawował ksiądz Józef Baran z diecezji bielskiej – sprawujący opiekę duchową naszej pielgrzymki.

Po nabożeństwie, oczywiście przy dźwiękach wiejskiej orkiestry wróciliśmy do budynku szkoły, tam też przekazaliśmy dary. Zbiórka pieniężna zorganizowana naprędce „do czapki” wyszła całkiem nieźle, wszystko to przekazaliśmy na ręce przedstawicieli lokalnych władz  i prosiliśmy by zasilić tą kwotą budżet przedszkola. Podczas spotkania wspomniałem, o pięknej akcji pomocy,  którą kilka lat temu przeprowadziło moje miasto Knurów, a także Gmina Pilchowice, dodam tylko, że ślad tej akcji pozostanie na zawsze w Łanowicach w postaci proporczyka mojego miasta i lokalnego czasopisma.

Czas pożegnania:

Nie pomagały perswazje i nalegania red. Skalskiej, czas był ruszać w dalszą drogę, a jakoś nikomu nie spieszyło się by opuszczać tak gościnne miejsce. Pożegnaniom nie było końca, a śpiew i dźwięki harmonii długo jeszcze docierały do nas. Autokar ruszył, malały coraz bardziej zabudowania Łanowic, aż  w końcu pozostały już tylko w naszych wspomnieniach, tak samo jak niezapomniane chwile naszego spotkania z mieszkańcami. Przyjechała do nas Polska powiedziała pani Maria stojąca przy bramie swojego domu, a ja dodałem, my zaś kawał Ojczyzny tej zdrowej zobaczyliśmy właśnie tu…

Etap II Kresowej pielgrzymki;

We Lwowie oczekiwał na nas przewodnik z koszem chleba, którym zostaliśmy poczęstowani. Zwyczaj to piękny, znany także w moich stronach pomyślałem, tyle, że motyw tkaniny okrywający koszyk z wiadomych przyczyn zupełnie inny.

Lwów – dziś miasto na Ukrainie jest ważnym ośrodkiem nauki i kultury. Mieści się tam Uniwersytet Lwowski z niezliczoną ilością muzealnych eksponatów. Miasto to można nazwać chyba miastem kościołów, warte jest polecenia odwiedzenie każdego z nich, a bogactwo wnętrz przyprawić może o zawrót głowy.(W jednym z kościołów wyznaczono jedną z naw tejże świątyni na wystawę pełną bólu, i goryczy. Pod stropem  zobaczyć można papierowe ptaki, jakby wszystkie za chwilę miały opuścić ziemię i odlecieć do Boga, symbolizują one dusze poległych żołnierzy w toczącej się obecnie wojnie, na ścianach świątyni umieszczono tablice ze zdjęciami poległych żołnierzy, a także dużych rozmiarów zdjęcia sierot (łzy, morze łez – inaczej w tym miejscu nikt nie może się zachować)… Wszystko to robi ogromne wrażenie, a przedmioty podziurawione kulami i pociskami jakby wołają do nas i przelewają szalę goryczy… Słyszymy krzyki, a zapach śmierci i jej szept dzięki tej inscenizacji pewnie pozostanie w naszej pamięci na zawsze. Każdy kto odwiedzi to miasto powinien odwiedzić właśnie to miejsce, godne polecenia jest także wysłuchanie modlitwy w kościele ormiańskim – to wydarzenie także pozostawia niezapomniane wrażenia.

– Lwów to także wielka kultura, więc podziwiać tam także możemy gmach Opery Lwowskiej. Gmach stoi w otoczeniu placu, który zdobi przepiękna fontanna. Miejsce to stało się ulubionym spacerowym deptakiem, zarówno mieszkańców jak licznie odwiedzających to miasto turystów. Niestety jak pewnie wszędzie, i tam nie brak jest  zwolenników propagowania dziwnych zwyczajów chociażby kąpieli nago we wspomnianej fontannie, smutny to widok, lecz jak mówili mieszkańcy nie należy tegoż zjawiska utożsamiać z miejscową kulturą. Ogromne wrażenie zrobi pewnie na każdym odwiedzającym, gmach Uniwersytetu Lwowskiego, we wnętrzach podziwiać można niezliczoną ilość ciekawych eksponatów, zaś wiedza przewodników, którzy są także pracownikami naukowymi jest tak wielka i w tak ciekawy sposób jest przekazywana, że słuchając zapominamy o zmęczeniu i całym sobą zamieniamy się w słuch.

Wszystkiego o Lwowie dowiemy się z dziesiątek przewodników, i to do tych źródeł odsyłam wszystkich zainteresowanych, jednak trzeba wybierać owe publikacje niezwykle starannie, o czym przypominają znawcy przedmiotu, ponieważ łatwo jest o zakup tej niewłaściwej lektury… Urzeczony pięknem tego bajkowego miasta robiłem dziesiątki zdjęć,  dlatego też, więcej one oddadzą prawdy i klimatu aniżeli moje opisy, zatem odsyłam czytelników do mojego fotoreportażu.

Kiedy tak podziwiam zabytki Lwowa, wpatruję się w wąskie uliczki, czuję oddech tego miasta. Widzę wiele wspólnego z tym co opisywałem zanim jeszcze przyszło mi dotknąć, i w sposób namacalny poznać jego historię.  w moich tekstach często, ukazywałem piękno, pełnych baśniowego klimatu wąskich uliczek, gdzie ktoś w bramie, jak dawniej gra na harmonii, ukradkiem, wieczorną porą przytulają się do siebie chłopak i dziewczyna, a teraz wszystkiego doświadczyłem, więc jestem spokojny, – Lwów żyje swoim życiem, na przekór całemu złu, które ogarnęło ten piękny kraj. Jeszcze tylko odwiedziny w regionalnej restauracji, bo żołądek stanowczo zaczynał się upominać o swoje, a tam kolejne miłe zaskoczenie. Kuchnia ukraińska wolna jest od „chemicznych udoskonaleń”, a przy tym jest smaczna, zdrowa, obfita i co nie jest bez znaczenia niedroga. (Niewybredny gość może zjeść dobry obiad za niespełna 150 hrywien, to naprawdę niewiele). Jak w każdym odwiedzanym przez nas ciekawym miejscu, i tam zaczyna brakować czasu, tyle jeszcze zostało do zobaczenia, czas jednak biegnie nieubłaganie.  Zachodzi słońce, gdzieś tam daleko jest mój Śląsk – daleko a tyle przecież wspólnego mają obydwie te kresowe krainy.

To wszystko już przecież było, para zakochanych, bałakanie, i ta śpiewna lwowska gwara… –  Jest tak jak to sobie wyobrażałem. Trochę przykro, że my nie potrafimy, już tak się cieszyć, i tak szczerze wierzyć, i w tak szczery sposób wyrażać swój patriotyzm, jak robią to nieprzerwanie mieszkańcy tej ziemi. Kochać Polskę w sposób godny, zwyczajnie ludzki, dlaczego u nas wygląda to inaczej? – Myślę, że odpowiedź na to pytanie nie jest trudna. Wraz z miłością do Ojczyzny idzie tu w parze to samo uczucie do Boga i Matki Przenajświętszej, to widać dosłownie na każdym kroku, wizyta ta, jest zatem dla nas także lekcją, ale także dowodem, że potrafimy jeszcze w tym wypełnionym niegodziwością świecie, uszanować kulturę innego narodu, żądając tego samego zachowania od gospodarza.. Stojąc nad mogiłami pomordowanych, a także małych bohaterów Obrońców   Lwowa należy z należną temu miejscu powagą się zachować, wybaczać co bardzo trudne ale konieczne, i pamiętać.

Pamięć to ludzie i groby

Pielgrzymkowa stacja III:

– Lwów to miasto naznaczone krwią, bólem i cierpieniem –  klęcząc przy ołtarzu kaplicy na Cmentarzu Łyczakowskim dajemy świadectwo swojej miłości i oddania dla wiary i Boga, a także prosimy Najwyższego by dał nam siły aby wybaczyć, a zarazem pamiętać o tym co było, i oby nigdy nie powróciło…

– To szczególne nabożeństwo  w intencji wzajemnego szacunku, trwa nieprzerwanie od wielu lat, ważne by na początku nie zabrakło w nim sakramentu pokuty tak po jednej, jak drugiej stronie, jakże właśnie tam na Kresach jest to szczególnie mocno naznaczone, gdzie ludzkie cierpienie i wołanie rozpaczy, kobiet, dzieci, słychać jeszcze dziś.

Ksiądz Józef Baran sprawujący w tym szczególnym miejscu mszę świętą, pełną goryczy wypowiedź Danuty Skalskiej tuż po nabożeństwie, a także słowo kustosza Cmentarza Łyczakowskiego stały się dodatkowym bodźcem emocjonalnym, zaś Lwy (tutaj symbole miasta), które z niewiadomych przyczyn przeszkadzają komuś, i zostały uwięzione w obrzydliwym  sarkofagu z dykty, zaprzeczają tym wszystkim jakże pięknym przeżyciom, których doświadczaliśmy tam na miejscu – (oto jeden z kontrastów, który burzy możliwości porozumienia obydwu narodów).. Ogrom tragedii tego miejsca a zarazem historie bohaterskich zachowań, bardzo młodych ludzi, których mogiły odwiedziliśmy przytłacza swoimi rozmiarami, i każe wołać; Polacy niech nie zabraknie wśród nas nikogo, kto nie odwiedziłby tego miejsca!.

Ciągle pytamy samych siebie, dlaczego symbole święte dla tych małych bohaterów, a także dla nas, stanowią zagrożenie. Wszyscy Oni, dla tej idei, i dla tych wartości walczyli i ginęli.. Bo historia – to groby i ludzie, pytamy zatem i wołamy, z jakich powodów, dlaczego w literze jakiegoś prawa dopuszcza się dewastacji miejsc historycznych, podkreślając w ten sposób swoją wrogość do innego narodu. Kraj wielu kultur, pięknej historii, nie pozbawiony złych skojarzeń, kraj kontrastów, z których dobrze by było wiele wyeliminować, bowiem nie pomagają one we wzajemnej integracji obydwu sąsiadujących ze sobą narodów.

Kobieta z workiem słodyczy:

Do bramy Cmentarza Łyczakowskiego, zbliża się kobieta z torbą wypełnioną słodyczami. Wyroby, które uwielbiają dzieciaki chyba na całym świecie, tu mają zupełnie inny smak. Olga Karpińska Michajłowa, jest wdową. Mąż zmarł rok temu na nowotwór. Synowie Olech i Jurij walczą na froncie, obydwaj odnieśli poważne rany, jeden z nich ciężko ranny przebywa w szpitalu w Kijowie. Pani Olga nie jest żebraczką, ma pracę, zarabia w przeliczeniu na polską walutę około 400 złotych, a sprzedażą słodyczy dorabia sobie na utrzymanie. Raz w miesiącu stać ją na zjedzenie mięsa, więc nie jest źle dodaje, wczoraj za zarobione pieniądze na słodyczach, które sprzedałam Polakom, kupiłam odrobinę cukru na wagę, bo taką miałam ochotę, posłodzić sobie herbatę.  Szanuję Polskę i Polaków, chciałabym doczekać chwili, kiedy z jednakim szacunkiem  obydwa narody spojrzą na siebie… Z podobnymi opiniami można się spotkać dosłownie wszędzie,  są to jednak słowa często prostych ludzi, którzy żyją wojną i wszystkim co jest z tym potwornym zjawiskiem związane na co dzień.

Kraj na którego ulicach widzimy najnowsze modele znanych samochodowych koncernów, a tuż obok staruszka, która po otrzymaniu 5 hrywien, całuje ręce, i płacze. Niewidomy gra na harmonii, nieco dalej piękna, dobrze ubrana dziewczyna cudownie gra na saksofonie, tworząc swoją osobą obraz wielkich europejskich metropolii, i tylko te staruszki w 50 prawie stopniowym skwarze w walonkach i całą kupą ubrań na sobie, bo to cały ich majątek, kraj nieprzebranego dobra i zła zarazem, bogactwa i nędzy. Wojna, ta która dawno się skończyła, jak ta która dręczy ludzi teraz, pokazuje swoje pazury daleko od linii frontu, dlatego wszystko czego tu doświadczyłem jest dla mnie lekcją – ważną lekcją.

Mój pierwszy i zarazem ostatni pobyt na Kresach,  można by było nazwać przeżywaniem, dotykaniem wręcz wszystkiego co było. O tym czytałem, a nieco później sam starałem się opisywać. Wszystko to przeżyłem raz jeszcze, tyle, że wiele sytuacji i zdarzeń do niedawna było wytworem mojej wyobraźni, Bogu dzięki, iż prawie wszystkie opisywane przeze mnie wydarzenia w 100% się potwierdziły.  Magia? – a może jednak coś więcej, bo przecież tęsknota, z którą tu spotykamy się niemal na każdym kroku, a także miłość choć magiczna, jakże prawdziwymi są uczuciami, więc może dlatego prawie wszystko się zgadza..

Warto dodać na koniec, że w tym naszym wspólnym pielgrzymowaniu brali udział studenci Uniwersytetu Trzeciego Wieku z Tarnowskich Gór, sympatycy kultury i historii Lwowa i Kresów Wschodnich z Bielska Białej, nie mogło zabraknąć Kresowian z Bytomia, Gliwic, Rybnika, pocieszające jest, że w grupie znalazło się kilkoro młodych ludzi pragnących zgłębić swoją wiedzę o tym pięknym zakątku Europy. Grupą dowodziła wszystkim nam znana red. Danuta Skalska oraz pan Ireneusz Jajko – osoba o niebiańskiej cierpliwości, czego dał niejednokrotnie dowody, podczas naszej wyprawy.

Tadeusz Puchałka

 

Jeden komentarz do “Pocztówka ze Lwowa okiem Tadeusza Puchałki

  • Wspaniały i wzruszający zarazem tekst. Dzięki temu tamtą pielgrzymkę / bo jakże inaczej ją nazwać / przeżyłem po raz drugi. Wracają tamte wspomnienia i tamte też spotkania. Nie, nie napiszę już więcej bowiem cóż więcej można dodać do Twoich słów.
    Spotkajmy się po raz kolejny w „naszym” Lwowie, może za rok jak Bóg da…
    Dziękuję Tadziu za tamto spotkanie i ten tekst. Licząc na dalszy kontakt ciepło pozdrawiam.
    od „bielskiej” grupy – Janusz

Możliwość komentowania została wyłączona.