WODZISŁAWSKIE REMINISCENCJE w felietonie Tadeusza Puchałki
Krótka opowieść o miłości i rozpaczy – opowiada pan Zygmunt Kubicki – mieszkaniec Wodzisławia.
Moja wizyta w tym mieście miała być poświęcona spektaklowi „Balladyna”, którą to sztukę w hołdzie założycielce miejscowego teatru śp. Dorocie Nowak wystawiali w tym dniu aktorzy Teatru Wodzisławskiej Ulicy.. Nie domyślałem się, że zanim rozpocznie się wspomniany dramat Słowackiego, na krótko przed tym usłyszę słowa, które zabrzmią niczym prolog do tej sztuki z ust pana Zygmunta.
Kiedy tak stałem w cieniu drzew, wpatrzony w taflę parkowego stawu i przymierzałem się do zrobienia zdjęcia dzieciakom karmiącym pięknego łabędzia, za plecami usłyszałem głos, i rozpoczęła się krótka opowieść o miłości, tęsknocie i rozpaczy… Para łabędzi, którą nam podarowano, stała się niczym bliscy rodziny każdego z mieszkańców wspominał pan Zygmunt..
Pamiętam kiedy pewnego ranka, usłyszeliśmy jakiś rumor na terenie parku, szum walenie skrzydłami o wodę… Kto mógł, ten natychmiast przybył na miejsce.
Miło było patrzeć na tą parę zakochanych i ich zaloty, nagle wszystko się skończyło;
Oczom naszym ukazał się straszny widok, jeden z łabędzi leżał bez ruchu w szuwarach stawu, zaś jego partner rozpaczliwie wzywał pomocy – nie da się tego opisać jak ptak potrafi cierpieć na widok bliskości śmierci ukochanej partnerki. Wezwano pomoc. Prawie natychmiast podjechał samochód, ptak chyba jeszcze dawał oznaki życia, zabrano łabędzicę do kliniki weterynaryjnej, niestety już nic nie dało się zrobić. Łabędzica udusiła się najpewniej kęsem pożywienia, które utkwiło jej w przełyku i tak zatamowało oddech. (Nie karmcie nadmiernie ptaków, a kęsy niech będą niewielkie informował mój rozmówca).
Mieszkańcy bardzo przeżyli stratę łabędzicy. Najgorsze jednak, dopiero miało nadejść. Samiec, gdy tylko zorientował się, że jego partnerka nie wróci, wprost szalał z rozpaczy, a my razem z nim. Nikt z nas nie przypuszczał, że ptak, czy też zwierze obdarzone tylko instynktem, potrafi do tego stopnia kochać i rozpaczać zarazem. Ten stan trwał wiele dni, tłumy mieszkańców odwiedzały biedaka, siadaliśmy na brzegu jeziorka i płakaliśmy wraz z nim – wszyscy płakali, dzieci, dorośli całe miasto.
Ten łabędź, stał się jakby drugim herbem miasta, symbolem wierności i miłości, tylko ten jego smutny wzrok, kiedy zbliża się do nas i patrzy tym swoim spojrzeniem, nie trzeba słów by zrozumieć co nadal czuje, kochamy go, jest nasz, jak moje jest to miasto dodaje pan Zygmunt…
Czy można zakochać się w tej górnośląskiej ziemi? Z całą pewnością tak, a ja jestem tego żywym przykładem. Przed laty przyjechałem tu, by odrobić wojsko w kopalni, moje strony to miejscowość pod Warszawą. Górnictwo nie było moim wymarzonym zawodem, odpracowałem swoje, można powiedzieć, że górniczy trud i znój oddałem ojczyźnie, i zostałem, a to miasto, jak i ludzie stali się częścią mojego życia. Kiedy z jakichś powodów opuszczam te strony, a niedługo potem wracam i zbliżam się do Górnego Śląska czuję przyspieszone bicie serca. Dowodem na to, że zarówno Wodzisław Śląski jak cała ta ziemia nie są mi obojętne są moje wiersze, tak się zakochałem, że zacząłem pisać poezję, jestem też członkiem Towarzystwa Ziemi Wodzisławskiej. Przygotowuję obecnie dwa tomiki poezji z których jeden poświęcony jest tematyce religijnej, zaś druga publikacja poświęcona jest tematyce świeckiej. Można powiedzieć, że jestem patriotą. Pamiętam o wywieszaniu flagi państwowej. Dziś to znaczy 15 sierpnia na moim balkonie powiewają dwie flagi, kościelna i nasza narodowa. Na koniec powtórzę jeszcze raz – kocham to miasto i dziękuję Bogu za to, że kiedyś przed laty skierował moje kroki właśnie tu.
Foto; T.P K. Biernacki Mat. Filmowy K. Biernacki