Okiem zwykłego mieszkańca / felieton Ariela /

0
419

Okiem zwykłego mieszkańca
/ felieton Ariela /

Za nami „Black Friday”, czy tam „Black Week” – czyli w wolnym tłumaczeniu najlepszy dzień/tydzień na zakupy. To niby wtedy mniejsze i większe sklepy organizują nie lada promocje i oferty dla klientów. Udało się Wam coś upolować w atrakcyjnej cenie? A może omijaliście sklepy szerokim łukiem?

Bardzo sceptycznie podchodzę do tego całego zjawiska zwanym Czarnym Piątkiem. Mam gdzieś ku temu powody. W ostatnim felietonie wspominałem, że moja pierwsza praca zawodowa była związana z handlem. Z racji swoich obowiązków dokładnie znam mechanizm wszelkich promocji i superokazji. Oczywiście nie jest tak, że wszędzie i na każdym produkcie stosuje się rozmaite sztuczki marketingowe. Niemniej polska wersja wydarzenia komercyjnego rodem z USA to częściej manipulacja cenami niż szansa zakupienia czegoś w atrakcyjnej cenie.

Nie trzeba być pracownikiem sklepu by wiedzieć, że promocje to umiejętne żonglowanie cenami na przestrzeni tygodni. Są tacy klienci, którzy obserwują jak ceny produktów migrują. Średnio co dwa-trzy tygodnie ten sam produkt potrafi zmienić swoją wartość o 30% w górę lub w dół. Sam zamysł „Black Friday” nie jest zły, bo łowcy okazji potrafią wyhaczyć dany produkt w bardzo atrakcyjnej cenie. Niestety, zazwyczaj jest to złudne. Spójrzcie na akcję reklamową całego zjawiska. Informacje bombardujące nas obniżkami do „-80%” kuszą. Wręcz wbiegamy do sklepu i okazuje się, że produktów zawierających taką zniżkę jest jak na lekarstwo. No, ale reklama zadziałała. Pojawiliśmy się w tym sklepie. Wędrujemy między alejkami w poszukiwaniu promocji. Większość to jednak „marne” 20 lub 30 procent. Czasami podejmujemy decyzję o zakupie, bo przecież taniej nie będzie, a Czarny Piątek jest raz w roku.

Do „Black Friday” znanego ze Stanów Zjednoczonych nam jeszcze daleko. Choć właściciele sklepów na każdym kroku powtarzają, że nie stosują praktyk podnoszenia cen na kilka dni przed promocją, by potem je cudownie obniżyć, to im po prostu nie wierzę. Jest to do dzisiaj bardzo powszechna i nadal stosowana technika sprzedażowa. Na szczęście jest coraz to więcej aplikacji i wtyczek do przeglądarek internetowych by móc obserwować jak często ceny dla danego produktu się zmieniają. Można w łatwy i prosty sposób samemu wydedukować czy warto połasić się na promocję.

Jeśli już uda się nam kupić po bardzo dużej obniżce, to zazwyczaj dlatego, że sklep chce się pozbyć asortymentu ze swoich stanów magazynowych, ponieważ wkrótce wejdzie na rynek nowa generacja lub kolekcja towaru. Nie zmienia to jednak faktu, że akurat ten produkt nadal jest pożądany i może posłużyć na kilka sezonów.

Czy obecny Czarny Piątek jest „hitem” czy „kitem”. Chyba nadal to ta druga opcja. Warto zwrócić uwagę, że większość kampanii reklamowych informujących o nadchodzącej wyprzedaży zawiera takie magiczny zwrot „do”. Więc jeśli sklep oferuje zniżkę do „-80%” a większość produktów np. jest obniżona o zaledwie o „-30%” to w gruncie rzeczy nas nie oszukuje. Tylko my sami się nakręciliśmy, ale sama oferta reklamowa nie jest nieprawdziwa. Wszystko się zgadza, tylko daliśmy się zmanipulować. Okrutne, ale prawdziwe.

Podsumowując, „Black Friday” przyjął się w naszym kraju i zyskuje na popularności. To, że daleko mu do wersji amerykańskiej to inna sprawa. Z własnego doświadczenia wiem, że prędzej znajdziemy coś w atrakcyjnej cenie po nowym roku, kiedy zmienia się asortyment i towar nie sprzedał się w okresie świątecznym.

Najlepszą okazją dla klienta na Czarny Piątek byłoby powstrzymanie galopującej inflacji, ale na to się nie zanosi. Jeśli jednak udało Wam się coś „upolować” to pozostaje mi tylko pogratulować. Jeśli jednak nie, to mam nadzieję, że zakup w jakimś stopniu się opłacał. Chodzi tylko o to, aby nie dać się wpuścić w zakupowe maliny…

To był felieton „Okiem zwykłego mieszkańca”. Bo jestem zwykłym mieszkańcem Knurowa.
Pozdrawiam, Ariel Wojdowski

Fot. Canva