KnurówKultura i rozrywkaNewsy

KAMILA KANIA – SAKSOFONISTKA Z „WIELKIM SERCEM”.

Moja przygoda z muzyką rozpoczęła się stosunkowo wcześnie – informuje 13 letnia saksofonistka. Miałam 7 lat kiedy po raz pierwszy zachwyciłam się dźwiękami płynącymi z saksofonu. Niedługo potem rozpoczęła się moja muzyczna edukacja, pamiętam, że już wtedy, nie traktowałam tego tylko jako zabawę, a było to coś więcej. Każdą wolną chwilę spędzałam z moim instrumentem. Jestem mieszkanką Szczejkowic. W mojej rodzinnej miejscowości uczęszczam do Szkoły Podstawowej, zaś do Żor dojeżdżam do Szkoły Muzycznej I stopnia, w klasie saksofonu prof. Łucjana Brzozy.

Przygoda z saksofonem do zupełny przypadek, który sprawił, że już niebawem instrument ten stal się moim przyjacielem na dobre i na złe. Któregoś dnia, było to kilka lat temu tata zawołał mnie do siebie, i pokazał mi na komputerze występ holenderskiej saksofonistki Candy Dulfer… Byłam tak zafascynowana tym teledyskiem, że prosiłam tatę, aby powtórzył mi ten temat kilkakrotnie, po czym oświadczyłam, że ja także podobnie jak ta artystka chcę tak grać. Rodzice zaryzykowali, zainwestowali we mnie dość poważną kwotę pieniędzy i zakupili dobrej klasy instrument. Od tej pory gram, i nie rozstaję się z moim instrumentem ani na chwilę.

Miło wspominam występy z chórem „Bel Canto” z Chudowa. To z tym zespołem często występuję. Pamiętam ciepłe przyjęcie u ojców Kamilianów w Zabrzu.

Wiele zawdzięczam życzliwym osobom w moich Szczejkowicach, bliski mi jest także Gminny Ośrodek Kultury w Gierałtowicach, wszędzie tam spotykam miłych ludzi – to bardzo pomaga.
Pamiętam, któregoś dnia, było to chyba styczniowe popołudnie, przeczytałam na jednym z portali o tragedii pewnej rodziny w Rudach Wielkich. Pomyślałam wtedy, że chciałabym dać tym ludziom kawałek swojego serca, odrobinę radości. Podzieliłam się z tymi moimi przemyśleniami z mamą. Powiedziałam wtedy, że chciałabym pojechać do Rud Wielkich. Poproszę by pozwolono mi wejść z moim saksofonem na podwórko do państwa Moric, i zagram wtedy tylko dla nich. To będzie jeden z tych koncertów powiedziałam wtedy, który zapamiętam do końca życia. Tak bardzo chciałam dać tym ludziom odrobinę radości, – pragnęłam tego z całego serca, i pewnie doszłoby do naszego spotkania, lecz w tym samym czasie zadzwonił telefon. W słuchawce odezwał się znajomy głos pana, z którym widziałam się kilkakrotnie podczas moich występów. Człowiek ten pytał mamę, czy mogłabym wystąpić na koncercie charytatywnym, którego celem jest pomoc rodzinie z Rud Wielkich. Zupełnie odjechałam kiedy to usłyszałam. Popłynęłam na falach moich marzeń, i zaparło mi dech w piersiach, przecież dopiero co mówiłam o tym mojej mamie. Rodzice wyrazili zgodę, a ja nawet nie mogłam wypowiedzieć słowa tak byłam tym wszystkim przejęta.

Od tej chwili, rozpoczęły się intensywne próby pod kątem koncertu, który ma stać się dla mnie kluczowym wydarzeniem, uważam bowiem, że muzyk to osoba, która nie powinna grać tylko dla siebie.

Swoją grą czy śpiewem artysta powinien dawać ludziom radość i nadzieję, tak myślę. Każde wyjście na scenę, to kolejne wyzwanie, ale także dzięki temu muzyk nabiera doświadczenia, pozwala to także na pracę nad samym sobą. Jestem szczęśliwa, że będę mogła zagrać dla tej rodziny, chcę aby byli szczęśliwi, aby uwierzyli, że nie są sami. Wielcy artyści, obok których przyjdzie mi stanąć na scenie, to ludzie o wielkich sercach, zdaję sobie sprawę, że po raz kolejny obdarzono mnie wielkim zaufaniem, którego postaram się nie zawieść, dam z siebie wszystko tego jestem pewna, a na koniec chcę uściskać tych ludzi – zrobię to ja i mój saksofon.

Ostatnie dni, tuż przed koncertem spędziłam w Przyszowicach, w otoczeniu pięknego pałacu, i pod murami zamczyska w Chudowie. Lubię tam bywać, są to rodzinne strony mojej mamy, oczywiście zabrałam ze sobą swojego przyjaciela. Klimat tych miejsc pomaga mi nabrać sił, pomaga w przemyśleniach.

Do zobaczenia na koncercie…

materiał: Tadeusza Puchałki