Archiwalny wywiad z ks proboszczem Rajmundem Stachurą
Dotarliśmy do unikalnego wywiadu którego udzielił obecnie emerytowanemu pracownikowi KWK „Knurów – Szczygłowice” dr Arkadiuszowi Wojdowskiemu ksiądz proboszcz Rajmund Stachura 15 kwietnia 2005 r.
Arkadiusz Wojdowski przygotowywał w tamtym okresie pracę licencjacką dla Wyższej Szkoły Humanistyczno – Ekonomicznej w Łodzi pod nazwą „Wywózki Knurowian do Związku Radzieckiego wiosną 1945 r”. Jeśli chodzi o wywózki Knurowian poświęcił im 3 rozdział swojej pracy.
Aresztowanym i później wywiezionym do ZSRR był ksiądz Rajmund Stachura – zmarły już proboszcz parafii kościoła p.w. śś. Cyryla i Metodego w Knurowie. Kiedy wybuchła II wojna światowa, ksiądz Stachura był dzieckiem, miał wtedy 13 lat. Na trzy miesiące przed wybuchem wojny ewakuowano go wraz z rodziną z Zabrza na wschód. Problemy zaczęły się we wrześniu, wraz z inwazją, bombardowaniami, stamtąd ewakuowali się na zachód.
W czasie okupacji ksiądz Stachura musiał sobie jakoś radzić. W końcu udało się mu znaleźć pracę w Kolejowym Urzędzie Pomiarowym. Stamtąd też jako pracownika pod koniec wojny ewakuowano go wraz z innymi na zachód do Drezna. Podczas transportu kolega zapytał go po co tam jedziemy. No i uciekli. W tym czasie żołnierze szukali dezerterów, więc musiał się ukrywać. Tułał się, aż doszedł do Rybnika. Kiedy przyszli Rosjanie, zgłosił się na milicję – Przyszedł tam jeden oficer i kazał mi odgruzowywać most. Po zrobionej pracy nie wróciłem już do domu, bo czerwonoarmiści z karabinami już czekali.7 Powiedziano mu, że jedzie na Syberię. Pobyt w ZSRR wspomina okropnie.
Jak potoczyły się jego losy w okresie wojny i powojenne zapytał Arkadiusz Wojdowski ?
– Ile Ksiądz miał lat w 1944 / 45 roku?
– Wtedy miałem 18 lat…..
– Co Ksiądz w tych latach robił?
– Byłem wtedy geodetą, skończyłem technikum geodezyjne. Pracowałem w Szczakowie. Stamtąd wzięli nas do Niemiec do pracy, ale pod Dreznem udało nam się uciec i wróciliśmy z powrotem.
– Jak wam się udało stamtąd uciec?
– Tam był taki rozgardiasz, że każdy robił, co chciał. Wracając, dojechaliśmy do Niedobczyc. W Rybniku nas aresztowali za brak papierów. Polska policję prosiliśmy o pomoc, bo bez żadnych dokumentów nie mogliśmy wrócić do domu. Pieszo sprowadzili nas z Rybnika do Gliwic, skąd tramwajem pojechaliśmy do Bytomia. Tam siedzieliśmy w więzieniu. Po 14 dniach wywieziono nas do Rosji.
– W więzieniu było ciężko?
– Przede wszystkim było przeładowane. W celi dwu – czteroosobowej mieściło nas się dwudziestu. A poza tym cały czas byliśmy pod karabinem.
– Więc jak wyglądała codzienność na Śląsku? Były wojny, prześladowania?
– Trzeba było sobie jakoś radzić. Dużo Polaków zostało wywiezionych za granicę. Natomiast te osoby, które podpisały volkslistę nie miały większych problemów. Mój tata został wzięty do pracy pod Krakowem. Kiedy ojca nie było, to chodziliśmy razem z bratem po węgiel „na hołdy”… Potem ja znalazłem pracę w Kolejowym Urzędzie Pomiarowym.
– Co Księdza spotkało po więzieniu?
– Wywieźli mnie i kolegów do Rosji. Jechaliśmy pociągami bydlęcymi po 80 osób w jednym wagonie. „Podróż” trwała 32 dni. Dawali nam dwa wiadra zupy (np. grochówki). Ludzie bili się o najmniejsza porcję, każdy chciał coś zjeść. Niestety przy tylu osobach było to niemożliwe.
– Ludzie umierali z głodu?
– Zanim dojechaliśmy na miejsce, w naszym wagonie zmarło szesnaście osób. Ich ciała Rosjanie wrzucili do wody, gdy pociąg zatrzymał się na moście.
– A nie próbowaliście uciec z tych wagonów?
– Niektórzy próbowali, jednak nie zawsze się udawało. Generalnie ruscy powiedzieli tak: „jeżeli ktoś ucieknie to cały wagon wystrzelamy.” Człowiek by uciekł ze sto razy, bo okazje były, tylko bał się zaryzykować. Jednak straszenie nas było pustym gadaniem, bo w praktyce nigdy się tak nie stało.
– Jak daleko dojechaliście?
– Do okręgu Kopińsk – 200 km za Uralem już na Syberii. Pamiętam były tam takie baraki 15- osobowe, długie sprzężone łóżka, piece. Przez pierwsze dwa tygodnie przyzwyczajaliśmy się do klimatu. Potem rozdzielili nas do pracy. Patrzyli na ręce: jak miał ręce gładkie to burżuj, więc do roboty na kopalnię, natomiast jak miał spracowane ręce, to był wysyłany do roboty w pole.
– Ksiądz do kopalni???
– No do kopalni (śmiech). Pracowałem na dole, kilofem. Miałem szczęście, bo przyszło mi robić z takim jednym Niemcem. Dogadywaliśmy się po niemiecku i bardzo fajnie razem nam się podobało. Gdy odrobiliśmy normę to dostawaliśmy kawałek słoniny wielkości pudełka zapałek. Górnicy mieli jeszcze jeden dodatkowy przywilej – dostawali 400 gramów więcej chleba i do każdej zupy kasze.
– Jak wyglądał zwykły dzień w Rosji?
– O 6 rano zaczynaliśmy pracę, która trwała 8 – 10 godzin. Do 14 – 15 byliśmy na kopalni. Przychodziło się z powrotem, jadło się zupkę i zazwyczaj słychać było gwizdek co oznaczało znowu pracę. Pamiętam jak mnie taki jeden pouczył (potem tak też robiłem). Kazał szybko po pracy iść po puszkę w której jedliśmy zupę i od razu, prosto kierować się w stronę kuchni. Tacy brudni po robocie dostawaliśmy pierwszą porcje obiadu. Gdy w tym czasie inne osoby (już umyte) powoli zbierały się i ustawiały w kolejce., my tak szybko jak tylko mogliśmy biegliśmy się umyć i już czyści znowu przychodziliśmy na druga porcję zupy (śmiech). Jeżeli chodzi o wolny czas to go nie mieliśmy. Zawsze znalazła się jakaś robota. O godzinie 22 gasili światła.
– A jakieś represje były?
– Tak… tam się bili równo. Pamiętam jak raz dostałem, to pierwszy raz zobaczyłem gwiazdki. Razem z nami w Rosji byli także Ukraińcy. Taki jeden kazał mi kiedyś posprzątać po nim ości od śledzia. Zaprotestowałem uderzając go w nos. On się przewrócił i uciekł. Ukrainiec wiedział jednak, w którym baraku mieszkam. Po paru dniach przyszedł do mnie i już nie było tak kolorowo, bo tym razem role się odwróciły i to ja dostałem tak, że parę dni nie umiałem się pozbierać.
– Słyszałem o Księdzu różańcu… Jaka jest jego historia?
– Rosjanie zniszczyli mi mój komunijny różaniec, lecz się nie poddałem. Zrobiłem sobie nowy z witek brzozy syberyjskiej i drutu. Wiele lat mi służył. Aktualnie można go oglądać w Izbie Pamięci w Knurowie.
– A co robiła Księdza rodzina kiedy był Ksiądz w Rosji?
– Płakali, że mnie wzięli do niewoli. Nikt nie wiedział gdzie ja jestem. Nie było mowy o żadnych listach, wszystkie papiery pozbierali. Rodzina nie miała pojęcia co się ze mną dzieje. Większość ludzi nie miało pojęcia gdzie są i czy w ogóle żyją osoby bliskie im sercu. Nie było żadnych możliwości poinformowania rodziny.
– Jak wyglądał powrót?
– Wypuścili nas, bo Ziętek upominał się o górników. Wracałem transportem, było nas 1500. Mieliśmy słomę powkładaną w spodnie. Była tak niska temperatura, że nigdy w życiu nie zapomnę jak zmarzłem. Gdy udało mi się wrócić do domu, byłem wycieńczony i wychudzony. Miałem na głowie bandaż po wypadku na kopalni, który był czarny jak sadza. Mój ojciec mnie nie poznał, kiedy mnie ujrzał. Wtedy byłem w wielkim kłopocie, nie wiedziałem co mam zrobić. Poszedłem do lasu i tam siedziałem. Czekałem, żeby wrócić do domu po ciemku. W międzyczasie przechodziła niedaleko moja koleżanka, zauważyła mnie i odprowadziła do domu. Byłem bardzo szczęśliwy, gdy zobaczyłem moją rodzinę. W domu mogłem się już wykąpać i położyć do własnego łóżka, Kilka tygodni spędziłem na odpoczynku, a potem poszedłem do szkoły.
– A wiara? Miał Ksiądz chwile zwątpienia?
– Nie! Na szczęście nigdy nie miałem kryzysu wiary. Nigdy nie wątpiłem w Boga. Podczas wojny i pobytu w Rosji moja wiara się jeszcze wzmocniła na przekór przeciwnościom. Nigdy nie straciłem nadziei na powrót do domu…