InformacjeKnurówPilchowice

XV Szkolna Ekspedycja Pilchowice – Malezja przez Knurów

16 czerwca 2018 roku ruszyła XV odsłona Szkolnej Ekspedycji. W tym roku obraliśmy jako kierunek urokliwą Malezję. Młodzi podróżnicy z dwóch szkół (Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Pilchowicach i Technikum im. I. J. Paderewskiego w Knurowie, pod opieką kierownika Adama Ziaji i Pauliny Skocz (nauczycielki języka polskiego w szkole w Pilchowicach) mogli zobaczyć kolejny skrawek świata.

Cała ekipa składała się z 14 osób (z wliczeniem opiekunów). Skład: Weronika Ścieranka, Sara Sommer, Jakub Dzida, Magdalena Twardowska, Marta Werwińska, Katarzyna Serafin, Kacper Imiołek (wybrany młodzieżowym kierownikiem wyprawy), Agnieszka Żaba, Amelka Golec, Magdalena Hrynyszyn, Milena Błędzińska, Nikola Pieczka, Paulina Skocz (opiekun) i Adam Ziaja (kierownik wyprawy).

W czasie odprawy, która miała miejsce  14 czerwca w sali geograficznej w Pilchowicach został zaprezentowany zarys planu Ekspedycji oraz jej główny cel – odnaleźć rzadki kwiat Raflesji (Bukietnica Arnolda – największy kwiat na świecie). Roślina ta może mieć nawet do metra średnicy, waży około 10 kilogramów i jest uznawana za największy kwiat na świecie. Kolejną niezwykłością jest jej zapach, który jest bardzo nieprzyjemny. Tylko okoliczni mieszkańcy wiedzą gdzie rośnie. Rodzice młodych podróżników podpisali ostanie papiery i z niecierpliwością każdy zaczynał oczekiwać na wyjazd.

16 czerwca około godziny 6 rano na dworcu w Katowicach, uczestnicy pożegnali się ze swoimi bliskimi, wymieniając ostatnie uściski. Nasz pociąg przyjechał punktualnie o 06:06, ruszyliśmy w drogę do Warszawy, rozpoczynając naszą wielką przygodę! Około 10.30 byliśmy w stolicy naszego kraju. Trochę posiedzieliśmy na dworcu, po czym udaliśmy się autobusem miejskim na Lotnisko Chopina. Zabezpieczyliśmy bagaże, przeszliśmy odprawę i wsiedliśmy do samolotu w stronę Pekinu (lot trwał 9h). Na lotnisku w stolicy Chin byliśmy o 04.50 (czasu miejscowego), a tam spędziliśmy 10 godzin. Następny lot trwał około 7 godzin. W Kuala Lumpur wylądowaliśmy o  22.20 (również czasu miejscowego, +6h do czasu polskiego). Przeszliśmy kontrolę graniczną, odebraliśmy i rozpakowaliśmy bagaże, po czym rozbiliśmy mały obóz na terenie lotniska. W międzyczasie, gdy reszta umilała sobie czas grając lub śpiąc, pan Adam szukał transportu na południe Malezji.

Pierwszym miastem, które odwiedziliśmy była Malakka, gdzie znajduje się stary port handlowy. Dotarliśmy tam około godziny 8.30. Większość grupy została pilnować bagaży (po chwili zasypiając), a reszta udała się w poszukiwaniu miejsca do spania. Znaleźli oni pensjonat, gdzie z czteroosobowego pokoju, zrobiliśmy sześcioosobowy. Jednak było wygodniej, niż sami myśleliśmy. Poszliśmy spać, ponieważ różnica czasu zrobiła swoje. Po pobudce poszliśmy na krótki spacer po mieście. Następnego dnia postanowiliśmy już dogłębniej zwiedzić Malakkę. Oprowadzeni zostaliśmy przez Kubę i Sarę. Pokazali nam Plac Czerwony (nazywany ze względu na dominujący tam kolor), kościół pod wezwaniem św. Franciszka Xaviera oraz robiący wrażenie Meczet na wodzie, gdzie kobiety nie tylko z naszej ekspedycji musiały ubrać tradycyjny stój muzułmanek. Mieliśmy także chwilkę na zrobienie małych zakupów na miejscowym targu. Wieczorem (o 23 czasu miejscowego) oddaliśmy się kibicowskim emocjom, ponieważ wybraliśmy się do pobliskiego lokalu, by obejrzeć mecz Polska – Senegal. Trochę smutni, jednak dalej dumni ze swojego kraju wróciliśmy do hoteliku w rękach trzymając barwy Polski.

Rankiem 20 czerwca ruszyliśmy w drogę w stronę Singapuru. Po 40 minutowym spóźnieniu autobusu, znaleźliśmy się na dworcu w Malace, skąd mieliśmy bezpośredni transport do Singapuru. Na granicy Malezja – Singapur czekały nas kolejne odprawy i kontrole dokumentów. W kolejce do sprawdzania paszportów czekaliśmy mniej niż godzinę, a kierowca naszego busa powiedział, że poczeka góra 20 minut. Na szczęście mogliśmy skorzystać z kolejnych autobusów tej firmy. Za to w czasie oczekiwania, poznaliśmy Agnieszkę i Adriana, którzy są w podróży dookoła świata. Gdy już byliśmy w centrum Singapuru, zaskoczyła nas ulewa, jednak szybko znaleźliśmy drogę do hostelu. Po zostawieniu bagażów, poszliśmy na małe zwiedzanie. Zjedliśmy różne azjatyckie dania, niektórzy posługując się pałeczkami, a to dla kilku osób okazało się nie lada wyzwaniem! Chodząc po mieście byliśmy w szoku, widząc ogromne wieżowce, na których często można było dostrzec ogrody i zwisające rośliny z dachów. Zanim się spostrzegliśmy, było już ciemno. Usiedliśmy na ławkach, skąd mogliśmy podziwiać cudowny widok na Singapur nocą. Po zrobieniu kilku sesji zdjęciowych, wróciliśmy do hostelu. Drugi dzień spędziliśmy  na oglądaniu i zwiedzaniu Miasta Lwa. Zbiórka o 8, śniadanie na małej hostelowej stołówce (tosty z masłem lub dżemem) i w drogę! Zmierzając na China Town, wstąpiliśmy do Świątyni Zęba Buddy. Następnie poszliśmy na wyspę Sentosa, gdzie jest wiele parków rozrywki. Nas najbardziej interesowała tamtejsza plaża. Rozłożyliśmy ręczniki i większość osób wskoczyła do wody! Chłopcy mieli okazję pograć sobie w piłkę z nowo poznanymi znajomymi. Po plażowaniu poszliśmy w stronę Mariny (najbardziej luksusowej dzielnicy Singapuru), aby najpierw podziwiać panoramę Miasta Lwa w dzień, a po zmroku udaliśmy się na  pokaz laserów na wodzie.

Następnego dnia mieliśmy zamiar udać się do Cameron Highlands, jednak w drodze do Kuala Lumpur z Singapuru mieliśmy małą awarię autobusu. Na dworcu byliśmy o 17.30, a ostatni przejazd był o 17.00. Zarezerwowaliśmy hotel przez dostępny Internet na dworcu,  wsiedliśmy do metra, zostawiliśmy bagaże i poszliśmy coś przekąsić.

O 12.00, 23 czerwca wsiedliśmy do autobusu, którym bezpośrednio udaliśmy się na Cameron Highlands (około 1400 m n.p.m.), gdzie uprawia się herbatę z pokolenia na pokolenie. Na miejscu zameldowaliśmy się około godziny 16. Następnego dnia wraz z przewodnikami, pojechaliśmy jeepami do motylarni, aby obejrzeć nie tylko motyle, ale również węże, patyczaki, a nawet szopy! Potem  udaliśmy się  na główne pola Cameron Highlands, na których dowiedzieliśmy się jak wygląda proces tworzenia herbaty, żeby przypominała taką, jaką widzimy ją na co dzień w opakowaniach. Po odwiedzeniu fabryki oraz spróbowaniu naparu, udaliśmy się w stronę Lasu Mszanego. Mieliśmy okazję podziwiać cudowne widoki na tysiące krzaków czarnej herbaty (i nie tylko) z wieży, która w nim się znajdowała oraz pospacerować  po rozległych platformach. Nasi przewodnicy zaczęli nam pokazywać również różne dzikie rośliny.  W tym samym lesie mieliśmy szukać naszego celu, czyli Raflezji, jednak zostaliśmy uświadomieni, że kwiaty są w trakcie rozkładania i obecnie wyglądają już bardzo źle. Przy okazji powrotu do hotelu, wstąpiliśmy na farmę truskawek. Po południu poszliśmy na spacer, aby zobaczyć okoliczne wodospady, następnie na kolację, a najbardziej wytrwali poczekali do 3 nad ranem, by obejrzeć mecz Polska – Kolumbia.

Kolejnego dnia autobusem, a później promem dotarliśmy na urokliwą wyspę Pangkor. Taksówkami pojechaliśmy na jej drugą stronę. Część osób została, a reszta poszła szukać miejsca do spania. Ostatecznie wylądowaliśmy w kilku domkach, gdzie z dwuosobowych łóżek, zrobiliśmy trzyosobowe. Zostawiliśmy nasze bagaże, po czym zjedliśmy w miejscowej knajpce, gdzie towarzyszyły nam Dzioborożce (ptaki). Wieczorem poszliśmy na pobliską plażę się pokąpać, a potem umililiśmy sobie wieczór grając w karty. Następny dzień spędziliśmy również na plażowaniu, bawieniu się w wodzie oraz graniu w siatkówkę. Niektórych pomimo używania kremów z filtrem, słońce chwyciło, bardziej spaliło.  Nasz ostatni dzień na Pangkor rozpoczęliśmy jak zwykle śniadaniem, a potem popłynęliśmy motorówką na małą wysepkę, aby ponurkować z maskami! Pod wodą mogliśmy zobaczyć wielkie ławice rybek oraz inne morskie zwierzątka.

Następny dzień spędziliśmy w podróży do Kuala Lumpur. Dopiero 29 czerwca zaczęliśmy zwiedzać to cudowne miasto. Pobudka o 8, znów szybkie śniadanie i młodzi podróżnicy byli gotowi na nowe przygody! Na początku poszliśmy pod Petronas Tower, czyli aktualnie największe bliźniacze wieże na świecie (452 metry). Bilety na taras widokowy były za drogie na nasz budżet, ale to nas to nie powstrzymało. Idąc kilkaset metrów dalej, wjechaliśmy na dach KH Tower, gdzie na dachu znajduję się basen (34 piętro). Na górze radośnie wskoczyliśmy do wody. Niektórzy usiedli na ławkach, grając w karty. Po zrelaksowaniu się, zjechaliśmy na dół, mile żegnając się z obsługą (z wzajemnością). Kolejnym naszym celem było China Town, na którym można było zobaczyć niezliczone ilości podróbek znanych i luksusowych marek, typu Gucci, Louis Vuitton, czy Prada. Uczestnicy ekspedycji mogli poćwiczyć umiejętność targowania się, ponieważ niektórzy handlarze przesadzali z cenami. Potem poszliśmy na Merdeka Square, czyli główny plac w Kuala Lumpur. Wróciliśmy do naszego hotelu, a wieczorem, gdy było już ciemno podeszliśmy pod Petronas Tower, aby zobaczyć jak wyglądają po zmroku. Kolejny dzień zaczęliśmy od spakowania plecaków i pozostawienia ich przy recepcji, a potem przejechaliśmy pociągiem do Jaskiń Batu, gdzie znajduje się kompleks hinduistycznych świątyń. Do największej prowadzą schody, które mają aż 272 stopnie. W jaskiniach były różnorodne buddyjskie posążki. Przed całym zespołem znajduję się największy na świecie posąg Murugana. Potem wróciliśmy do Kuala Lumpur, żeby zobaczyć Narodowy Meczet, przed którym znów musieliśmy ubrać specjalne stroje, tym razem chłopcy również. Wróciliśmy do hotelu odebrać bagaże i ostatni raz spojrzeć na to cudowne miasto.

Na lotnisko przejechaliśmy najpierw metrem, a później autobusem. Tym razem także rozbiliśmy mały obóz. Na zmianę owijaliśmy taśmą plecaki, albo chodziliśmy się przebierać do toalety. Po przygotowaniu bagażów poszliśmy na odprawę. Niestety nie zawsze wszystko idzie zgodnie z planem i nasz lot został opóźniony o 5 godzin. Najbardziej zdenerwowała nas myśl, że możemy nie zdążyć zobaczyć Wielkiego Muru Chińskiego. Po odprawie (dalej zdenerwowanie) dostaliśmy kupony na darmowe jedzenie i poszliśmy zajeść stres. Rozłożyliśmy także karimaty, żeby móc wygodnie pograć w karty. Około godziny 04.40 wsiedliśmy do samolotu do Pekinu.

W Pekinie szybkie załatwianie wiz oraz przejazd metrem w stronę centrum. Tam szybka decyzja, czy wybieramy się na Mur, czy zwiedzamy coś  na mieście. Wybraliśmy jeden z Cudów Świata! Mur znajduję się 60km od Pekinu, jako transport wybraliśmy taksówkę . Zastanawialiśmy się jak podzielić grupę na trzy taksówki, jednak ostatecznie pojechaliśmy tylko na dwie, by w każdej był jeden opiekun. Po ponad godzinie, zobaczyliśmy upragniony Mur Chiński, który robił ogromne wrażenie! Weszliśmy na wysokie schody, gdzie na szczycie była sprzedawana woda (nie trzeba mówić, dlaczego). Stamtąd widoki były jeszcze piękniejsze! Zauważyć mogliśmy jak Mur ciągnął się jeszcze daleko, daleko od miejsca, w którym się znajdowaliśmy. Na tym obiekcie również były sesje zdjęciowe, tym razem w stylu „Kung Fu Pandy”. Czas nas gonił, więc wróciliśmy do centrum Pekinu. Była okazja spróbować chińskich przysmaków, czyli pierożków oraz truskawek polanych karmelem. W okolicznych sklepikach zaopatrzyliśmy się także w pamiątki oraz gadżety. Po małych zakupach, szybkim krokiem udaliśmy się, by zobaczyć Plac Tiananmen oraz Zakazane Miasto (niestety obie te rzeczy zza barierek i z oddali). Następnie wróciliśmy na lotnisko.

Tam kolejna zła wiadomość lot z Pekinu do Warszawy opóźniony o ponad 2 godziny. Jak zawsze nasza ekipa po raz kolejny rozbiła obóz. Bardzo ucieszyła nas wiadomość, że na tym lotnisku jest dostępna darmowa woda (w tym wrzątek, dzięki któremu mogliśmy zalewać ulubione dania, czyli zupki chińskie) oraz znalezienie przez pana Adama prysznica, w którym mieliśmy okazję się odświeżyć. Większość osób po czasie zasnęła i dopiero obudziła się, kiedy czkał nas wylot.

Po 9 godzinnym locie, 2 lipca zameldowaliśmy się w Warszawie! Kontrola graniczna, szybki odbiór bagaży i spacerkiem na przystanek. Autobusem miejskim nr 175 udaliśmy się na Dworzec Centralny. Punktualnie o godzinie 10.30 przyjechał nasz pociąg, który zawiózł nas prosto do Gliwic. To był niestety nasz ostatni wspólny etap podróży. W trakcie przejazdu, zabijaliśmy czas grając wspólnie w gry słowne. O godzinie 15.07 powitali nas szczęśliwi rodzice z banerami. Pożegnaliśmy się wspólnie i podziękowaliśmy sobie nawzajem za cudownie spędzone tygodnie.

Podsumowując, wszystko co dobre, szybko się kończy. Dla każdego uczestnika XV Szkolnej Ekspedycji wyprawa do Malezji była cudowną i niezapomnianą przygodą. Dzięki takim podróżom każdy z nas odkrył swoje nowe możliwości, a także miał okazję przełamać jakieś mniejsze lub większe słabości. Jeżeli dookoła jest tak wiele cudownych osób, to nawet ciężki plecak jest lekki jak piórko. Takie podróże zmieniają patrzenie na świat nie tylko młodych osób. Widząc biednego i bezdomnego mężczyznę, dopiero zrozumieliśmy jak wiele mamy u siebie na miejscu, a tego nie doceniamy. Jeszcze przez wiele długich miesięcy będziemy się dzielić naszymi wspomnieniami, czy zdjęciami z bliskimi, a ta naszą wielką przygodę będziemy pamiętać do końca życia. Na sam koniec mojego artykułu, przytoczę jedne z moich ulubionych cytatów: „Świat jest książką i ci, którzy nie podróżują, czytają tylko jedną stronę” ~ św. Augustyn.

Katarzyna Serafin.

 

Kolejna Szkolna Ekspedycja tym razem Pilchowice – Malezja przez Knurów rozpoczęła się w Katowicach. Pożegnaliśmy rodzinę i wyruszyliśmy w podróż życia w składzie:

Sara Sommer, Weronika Ścieranka, Jakub Dzida, Magdalena Twardowska, Katarzyna Serafin, Marta Werwińska, Kacper Imiołek, Agnieszka Żaba, Amelia Golec (Zespół Szkolno – Przedszkolny w Pilchowicach), Magdalena Hrynyszyn (Absolwent Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Pilchowicach), Milena Błędzińska i Nikola Pieczka (Zespół Szkół im. I.J. Paderewskiego w Knurowie). Opiekunem była nauczycielka Zespołu Szkolno – Przedszkolnego w Pilchowicach Pani Paulina Skocz, a kierownikiem wyprawy Pan Adam Ziaja.

35 godzin tyle zajęła nam podróż do stolicy Malezji – Kuala Lumpur. Z lotniska udaliśmy się na dworzec autobusowy w poszukiwaniu transportu do pierwszej miejscowości. Melakka to miasto pełne zabytków z okresu panowania kolonialnych potęg. Od Portugalczyków, przez Holendrów po Brytyjczyków, a w okresie po II wojnie światowej również Japończyków. Nasze zwiedzanie zaczęliśmy od słynnego Placu Holenderskiego, nazywanego także Placem Czerwonym. Pod przewodnictwem Sary i Kuby udaliśmy się w stronę dzielnicy Little India. Zobaczyliśmy Meczet na wodzie (Straits Mosque). Aby wejść do środka dziewczyny musiałyśmy założyć burki turystyczne. Współczuję kobietom, które muszą nosić je na co dzień, ponieważ jest w nich bardzo ciepło i w takich warunkach pogodowych jest to niepraktyczne. Wieczorem udaliśmy się do pobliskiego baru, aby kibicować naszym piłkarzom, podczas pierwszego starcia z Senegalem na mundialu w Rosji.

Kolejne dni spędziliśmy w Singapurze. Aby dostać się do tego niesamowitego miasta – państwa konieczne było przekroczenie dwóch granic. Po kontroli paszportowej udaliśmy się na poszukiwanie hotelu. Zatrzymaliśmy się w hostelu dla backpakerów. Pokoje miały łóżka dwupiętrowe i mieszkaliśmy z obcymi osobami – świetna opcja na poznanie wielu niezwykłych ludzi. Wieczorny spacer i godzinna sesja na tle pięknych wieżowców. Następny dzień był bardzo aktywny, podczas zwiedzania Singapuru zrobiliśmy 27 km! Po wyczerpującym dniu udaliśmy się na wyspę Sentosa, gdzie naszym oczom ukazał się błogi raj. Tam odpoczęliśmy i odbyliśmy tradycyjny plażing. Wieczorem oglądaliśmy przepiękny pokaz fontann tańczących w rytm muzyki wraz z iluminacją świetlną. Kolejne dni mijały i nadszedł ten wielki dzień, w którym mieliśmy się udać do dżungli, w celu odnalezienia pięknego kwiatu Raflezji, inaczej zwanej również trupim kwiatem, ponieważ wydziela ona zapach zgnitego mięsa. Odnalezienie tego kwiatu obraliśmy na nasz główny cel. Niestety problemy z naszym autobusem uniemożliwiły nam dojazd do Cameron Highlands, więc musieliśmy zatrzymać się na noc w Kuala Lumpur.

Po przespanej nocy złapaliśmy autobus i pokonując liczne zakręty z niezwykłym kierowcom, który nie zwalniał nawet na moment, dotarliśmy na miejsce. Widok od samego początku zapierał dech w piersiach. Na całej przestrzeni zarysowały się nam niesamowite pola herbaty. Po śniadaniu rozpoczęliśmy zwiedzanie. Poruszaliśmy się dwoma autami terenowymi. Pierwszy punkt wycieczki, to farma motyli, o tak wczesnej porze motyle spały. Na farmie było również kilka gatunków węży, a klatki w których przebywały nie wyglądały na solidne. Było też wiele gatunków ciekawych roślin i kaktusów. Następny punkt, długo oczekiwany – pola herbaty. Gdy wyszliśmy z aut, poczuliśmy aromatyczny zapach czarnej herbaty, bowiem zielonej na wyżynie Cameron nie uprawiają. Kierowca opowiedział nam o tym, jak miejscowi dbają o drzewa herbaciane (tak to są drzewa, ale rolnicy ścinają je, aby można było ją lepiej zbierać). Każdy zabrał „pamiątkowy liść” do kieszeni i ruszyliśmy w dalszą drogę. Z platformy widokowej, która znajdowała się w Mszanym Lesie mogliśmy podziwiać zarówno pola herbaty i kawałek dżungli. Nasz przewodnik pokazał nam 2 odmiany dzbaneczników. Rośliny te zjadają owady, tak jak rosiczka. Zobaczyliśmy także drzewo, którego liście pachniały jak maść Bengay. Ostatnim punktem była fabryka herbaty. Od zebrania do zapakowania gotowej herbaty mija doba. Mieliśmy okazję zobaczyć ogromne sita i bębny, w których suszy się liście herbaty. Po zakupach poszliśmy do hotelu na krótki odpoczynek. Po regeneracji wybraliśmy się na popołudniowy spacer nad wodospad. Po powrocie szybko się spakowaliśmy, bo następnego dnia mieliśmy udać się na wyspę, aby trochę odpocząć od intensywnego zwiedzania.

Wyspa Pangkor – raj na ziemi. Każdy podróżnik, który szukał trupiego kwiatu, miał ochotę, aby przejść się plażą, zanurzyć nogi w morzu, po prostu odpocząć. Tak właśnie wyglądały nasze następne dni. Kąpaliśmy sie, graliśmy w piłkę i spacerowaliśmy po wyspie. Popłynęliśmy łódką na małą wysepkę, żeby zanurkować i popływać wśród kolorowych rybek. Gdzie się nie odwróciło było pełno rybek, które nie uciekały przed nami, ponieważ były przyzwyczajone do ludzi. Niestety trzy dni szybko minęły i trzeba było się znowu pakować. Pożegnaliśmy się i ruszyliśmy różowymi taksówkami na drugi koniec wyspy, skąd wypływał nasz prom. Autobusem dojechaliśmy do stolicy Malezji – Kuala Lumpur.

Zwiedzanie zaczęliśmy od najwyższych bliźniaczych wież na świecie. Nie wjechaliśmy na słynny pomost, ponieważ bilet kosztował 80 złotych. Później, aby lepiej zobaczyć panoramę miasta poszliśmy do jednego z wieżowców. Najpierw wjechaliśmy na 7 piętro, a następnie po zmianie windy na 33 i dalej już na nogach jedno piętro prosto do basenu na dachu. Po kąpieli przyszedł czas na dalsze zwiedzanie. Gdy przechodziliśmy przez recepcję obsługa nas miło pożegnała i między sobą się śmiali z naszego pomysłu. Potem wyczekiwane zakupy w China Town, gdzie nie było zbyt wielu pamiątek. Większość stanowiły  podróbki  znanych marek. Następnie Masjid Jamek i najważniejszy plac w mieście Merdeka Square. Ostatni dzień w Malezji. Bagaże zostawiliśmy w hotelu, a sami wyruszyliśmy, aby zwiedzić jaskinię Batu. Pokonując setki schodów dotarliśmy na szczyt, gdzie zobaczyliśmy małpie królestwo, każdy robił selfie ze zwierzakami i je karmił, dla wszystkich była to skacząca atrakcja turystyczna. Ostatnim punktem zwiedzania był Narodowy Meczet. Znów musieliśmy ubrać burki turystyczne, tym razem fioletowe. Wróciliśmy do hotelu po plecaki i zrobiło się jakoś smutno, każdy uświadomił sobie, że czas wracać do domu.

To nie był koniec zwiedzania, ponieważ w Pekinie mieliśmy mieć 22 godziny przerwy. Naszym planem było zobaczenie Muru Chińskiego. Jednak, gdy dotarliśmy na lotnisko w Kuala Lumpur okazało się, że nasz samolot ma 5 godziny opóźnienia. Powoli traciliśmy nadzieję na zobaczenie Muru. Jednak po wylądowaniu w Pekinie szybko udaliśmy się do okienka, aby załatwić wizę na 72 godziny. Trochę  w pośpiechu,  ale dotarliśmy na dworzec, skąd jeżdżą autobusy na Mur. Autobusy za 12 juanów jeździły tylko do godziny 12, więc Pan Adam poszedł się  targować z taksówkarzem. Na Mur jechaliśmy 40 minut, nie każdemu było wygodnie i komfortowo, ale satysfakcja, którą zyskaliśmy po zobaczeniu jednego z cudów świata, pozostanie do końca życia. Na zakończenie tego wspaniałego dnia zdecydowaliśmy się na krótkie zakupy, zobaczenie Placu Tiananmen i powrót na lotnisko, gdzie czekała na nas kolejna niespodzianka. Niestety nasz samolot był opóźniony.

Po wylądowaniu w Warszawie udaliśmy się na dworzec i 15 Szkolna Ekspedycja zakończyła się w Gliwicach, gdzie zostaliśmy powitani przez naszych rodziców.

Chciałbym zakończyć efektownie, lecz najbardziej efektowna wydaje mi się prawda: „to co się zobaczyło, to nasze i zostanie na zawsze jako wspaniałe wspomnienie”.

Nikola Pieczka