Ciekawostki z ...Knurów

XIV Szkolna Ekspedycja Pilchowice-Indie przez Knurów

6 Lutego o godzinie 23:51 XIV Szkolna Ekspedycja Pilchowice-Indie przez Knurów została zakończona. Niesamowitą przygodę przeżyła 12-stka uczniów i 2 opiekunów. Emilia Masłoń, Nikola Rduch, Magdalena Twardowska, Kacper Imiołek, Agnieszka Żaba, Amelia Golec, Maja Poszwa, Kinga Dajka i Oliwia Wladarz (Zespół Szkolno-Przedszkolny w Pilchowicach) oraz Nikola Pieczka, Milena Błędzińska i Oliwia Chłodnicka (Zespół Szkół im. I.J. Paderewskiego w Knurowie), Małgorzata Surdel (opiekun grupy) i Adam Ziaja (kierownik wyprawy). Organizatorem wyprawy było Stowarzyszenie Carpe Diem z Gliwic.

Wszystko zaczęło się 20 stycznia o godzinie 4:54 w Katowicach stąd wyruszyliśmy pociągiem do Warszawy na miejscu byliśmy o godz.8:30. Po dotarciu na dworzec centralny udaliśmy się na Lotnisko im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Przelot do Helsinek i 4 godziny przerwy. Część ekipy spała, a inni wybrali się na krótki spacer po lotnisku i małe zakupy. O 20:20 zajęliśmy miejsca w samolocie i ruszyliśmy w 7 godzinny rejs powietrzny. Podczas lotu dostaliśmy obiad (kurczaka, niektórym się nie udało i dostali indyjskie danie z ryżem). Godzinę przed lądowaniem otrzymaliśmy śniadanie. Po lądowaniu odebraliśmy bagaże i opuściliśmy lotnisko. Gdy wyszliśmy na zewnątrz ukazały się naszym oczom i uszom Indie!!! Klaksony, śmieci dookoła lotniska to było dla nas duże zaskoczenie. Pierwszym punktem na trasie było Jaipur, więc zaczęliśmy szukać autobusu lub taksówki (wiele osób oferowało przewóz naszej grupy jednak cena była bardzo wysoka dlatego zdecydowaliśmy się na wybór autobusu za 300 rupii). Podróż trwała 6 godzin w tutejszym autobusie, którego cześć posiadała miejsca leżące, jak i druga składała się z miejsc siedzących. Nasze bagaże wycierały podłogę. Była to pierwsza szansa na poznanie sposobu podróżowania Hindusów. Chociaż autobus był pełny kierowca pakował ludzi dalej w pewnej chwili na 2 miejscach siedziało, aż 5. Nawet grajek przyszedł na bębenkach postukać, aby było wesoło. Po przybyciu na miejsce 3 osoby udały się na poszukiwanie hotelu. Zostawiliśmy bagaże w pokojach i udaliśmy się na pierwszą indyjską kolację z dodatkiem chilli. Kolejny dzień był intensywny w zwiedzanie Starego Miasta (Różowego Miasta) przy okazji szukaliśmy miejsca na tradycyjne śniadanie czyli thali – zestaw różnych dań w małych miseczkach podawane z ryżem i chapati ( plackami) i oczywiście tradycyjną indyjską sałatką – pokrojoną cebulą z limonką. Rozpoczęliśmy spacerem między uliczkami pełnych tekstyliów, z których słynie Jaipur. A pośród nich riksze, słonie, wielbłądy i krowy.

Gdy dotarliśmy do Hawa Mahal czyli Pałacu Wiatrów – 5 piętrowego budynku, z którego maharadża miał doskonały widok na swoje miasto. Podczas oglądania pałacu z zewnątrz zauważyliśmy słonia idącego środkiem drogi jak później się okazało właściciel przyjechał na słoniu zrobić zakupy. Niesamowite, że tak wielkie zwierzę jest posłuszne człowiekowi. Właściciel zszedł po tylnej nodze słonia, a później po wydaniu komendy pupil położył się aby łatwiej było zapakować zakupy. Następny był Pałac Miejski, w którym znajdują się 2 największe srebrne wazy, wpisane na listę rekordów Guinnessa. W godzinach popołudniowych udaliśmy się do monumentalnego Fortu Amber. Gdzie pierwszy raz podczas naszej podróży zobaczyliśmy jakimi psotnikami mogą być małpy (biegając po uliczce wywróciły motor i oderwały lampę). Zwiedzając Fort mogliśmy przez chwilę poczuć się jak gwiazdy Hollywood, ponieważ każdy chciał zrobić z nami zdjęcie. W drodze powrotnej zaproszono nas na tradycyjną herbatę (Masala Tea) do pokoju o wymiarach 2×2. Rozsiedliśmy się na podłodze i degustowaliśmy napój (był bardzo słodki i wszystkim zasmakował). Podziękowaliśmy i wróciliśmy do hotelu, bo przecież następny dzień to podróż do Agry miejsca gdzie stoi cud świata-Taj Mahal. Kolejna podróż autobusem, w trakcie podróży można było zobaczyć krowy odpoczywające na środku ulicy, jak ludzie żyją oraz zostać bez łokcia (jeżeli wychyliło się za mocno przez okno można było naprawdę ucierpieć, wszystkie ciężarówki mijały autobus na ,,lusterka”). Agra, każdy słyszał o tym miejscu przecież jest tam jeden z Siedmiu Cudów Świat. Jednak do najczystszych miast ono nie należy może dlatego, że jest to duże przemysłowe miasto. W drodze do Taj Mahal odwiedziliśmy państwową szkołę. Dzieci w różnym wieku uczyły się w jednym pomieszczeniu z dziurą w dachu. Do ogrzewania służył kosz gdzie palił się ogień. Dzieci przywitały nas z radością, otrzymały od nas cukierki i ruszyliśmy w dalszą drogę. Przed wejściem do mauzoleum przeszliśmy dokładną kontrolę, nie można wnosić napojów, jedzenia, a także flag ekspedycyjnych. W środku było bardzo czysto, przekroczyliśmy bramę i naszym oczom ukazał się niesamowity Taj Mahal- wyglądał dokładnie tak jak na zdjęciach. Krótka sesja zdjęciowa i udaliśmy się zobaczyć od środka marmurowe mauzoleum. Było niesamowicie, każdy zapamięta ten dzień do końca życia. Pierwsza rodzina od której otrzymaliśmy zaproszenie mieszka w Ambali, był to najdłuższy odcinek do pokonania, bo aż 500 km jednego dnia. Pomimo późnej pory cała rodzina czekała na nas z kolacją. Wszyscy cieszyli się z naszego przybycia nawet sąsiedzi.

Następny dzień to Święto Republiki wzięliśmy w nim udział i podziwialiśmy występy lokalnych tancerzy. Oczywiście jednej rzeczy mogliśmy się spodziewać po zakończeniu, niekończąca się sesja zdjęciowa z widzami i artystami. Sobota to dzień niekończących się odwiedzin u różnych rodzin, u każdej dostaliśmy posiłek a także oglądaliśmy albumy ślubne. Na końcu każdej wizyty robiliśmy zdjęcie pamiątkowe przed domem, ponieważ jeżeli ktoś ma dom to znaczy że coś w życiu osiągnął.  Niedziela to wyjątkowy dzień dla damskiej części grupy, ponieważ od samego rana trwały przygotowania na wesele. Przyjechał nawet sklep pod drzwi, aby dziewczyny mogły się ustroić w tradycyjne hinduskie bransoletki. Kolejny etap: makijaż,kolorowe suknie, tatuaże z henny. Oczywiście nasi mężczyźni także dostali tradycyjne stroje (przypominające tunikę z getrami). W trakcie wesela nasz gospodarz zabrał nas do tutejszej  pani sołtys, jedna z niewielu kobiet z której  zdaniem liczą się  mężczyźni. Zobaczyliśmy świątynie Sikhów, w której trzeba zdjąć buty a także zakryć włosy. Wesele na, którym zrobiliśmy zdjęcia z młodą parą, potańczyliśmy, zaśpiewaliśmy ,,sto lat” dobiegło końca o 16, ponieważ o 17 pani młoda jest odprowadzana do domu swojego męża. Gospodarz zabrał nas na swoje pola uprawne jadąc na byk Safari oraz traktor safari. Wieczorem zajęliśmy kuchnię, przygotowaliśmy: żurek, pierogi ruskie, kluski śląskie, a na deser trójwarstwowa galaretka. Jednak zdaniem mieszkańców najlepszy był żurek i deser. Ostatnie godziny w Ambali spędziliśmy na odwiedzinach w prywatnej szkole Ambala Cannt. Do szkoły dotarliśmy autobusem wraz z innymi uczniami, ku naszemu zdziwieniu wszyscy uczniowie czekali na nas na zewnątrz, aby razem z nami odmówić poranną modlitwę. Zostaliśmy przywitani przez wszystkich i zaczęliśmy oglądać jak wygląda nauka w Indiach w szkole prywatnej. Wszystkie lekcje odbywają się tutaj w języku Angielskim, jedynym wyjątkiem jest tutejszy język Hindi. Widać wyraźną różnicę między nasza szkoła, a ich. Tutaj dzieci w wieku 5 lat operują płynnie językiem Angielskim, a także uczą się tabliczki mnożenia. Nauka w takiej szkole nie jest tania, kosztuje 50 dolarów miesięcznie. Na koniec naszej wizyty każdy otrzymał pamiątkowe zdjęcie, a także kubek z mądra sentencja. Ku naszemu zdziwieniu powstała w 30 minut wystawa zdjęciowa z nami.

Następny przystanek to Chandigarh. Jest to miasto utrzymujące porządek totalne – przeciwieństwo reszty Indii. Wszystkie ulice są do siebie równolegle. Odwiedziliśmy skalny ogród, który powstał z elementów 50 zniszczonych wiosek. Posiada on piękne wodospady, rzeźby, tysiące korytarzy jednak największą atrakcją były huśtawki linowe zawieszone na łukach skalnych. Następnie udaliśmy się na mały odpoczynek nad jezioro popijając przy okazji orzeźwiającego kokosa królewskiego. Po odpoczynku udaliśmy się do hotelu.

Kolejnym punktem podróży jest miasto leżące w pobliżu przepięknych Himalajów – Haridwar. Miasto, w którym rozpoczęliśmy nagrywanie naszego materiału o świętych krowach. Celem podróży jest odpowiedzieć na pytanie ,,dlaczego święte krowy są święte?”. Udając się na ghaty (schody prowadzące do Gangesu) z nadzieję, że zobaczymy rytuał palenia zwłok. Niestety były palone tylko zioła, które miały przynieść hołd zmarłym. Aby podejść do paleniska musieliśmy rozebrać buty, po krótkim spacerze po mokrym i brudnym marmurze, skarpetki były do wyrzucenia. Wracając do hotelu mijaliśmy stragany pełne pamiątek i kiczu. Wieczorem świętowaliśmy 16 urodziny Amelii, każdy otrzymał zielone ciastko (biszkopt z zielonym kremem z kokosem), było pyszne. Na dodatek otrzymaliśmy 2 opakowania żelków, które po 13 dniach diety były dla każdego zbawieniem. 1 luty dzień medytacji i jazdy w 14 osób vikramem. Gdy dojechaliśmy na miejsce w powietrzu unosił się zapach kadzideł. Stragany przyciągające niskimi cenami skusiły cała ekipę na zakup spodni jak później się okazało przydatne, ponieważ udaliśmy się do świątyni Mansa Dewi, w której trzeba było mieć zakryte kolana. Przed świątynią udaliśmy się na wiszący most na którym siedziały małpki. W plecaku mieliśmy trochę fistaszków więc postanowiliśmy się podzielić z małpkami. W uroczy sposób pozbierały orzechy po czym udały się na bok i zaczęły chrupać. Te dzień można zaliczyć do dnia pełnego wrażeń małpy skaczące po moście, każdy pilnował swoich okularów, bo są z nich nieźle rabusie. Napady krów na koleżanki z grupy i na koniec wyjazd kolejka linowa, która wyglądała na mało stabilna wyjechaliśmy na szczyt świątyni bogini spełniającej życzenia. Każdy zdał sobie sprawę, że wyjazd powoli dobiega końca gdy nazajutrz o godzinie 6:22 mieliśmy pociąg do Delhi. Było trochę biegania po dworcu w minutę przed odjazdem. Na tablicy odjazdów platforma A1. Pociąg nie nadjeżdża, zaczynamy pytać ludzi skąd nasz pociąg odjeżdża okazało się że peron 4 no to plecaki w dłoń i biegiem. Niektórzy po dotarciu do pociągu byli zdyszani i stwierdzili, że takich biegów nigdy więcej. Wchodząc do pociągu pachniało Indiami mówić prościej nie za przyjemnie. Zajęliśmy nasze miejsca i poszliśmy spać.

Po dojeździe na miejsce udaliśmy się do metra, po trzech przesiadkach jesteśmy na właściwej stacji metra. Teraz ta gorsza część gorąc, nieprzyjemny zapach i ciężkie plecaki droga do rodziny Mileny. Niektórzy uczestnicy z boląca noga, obdartymi plecami chcieli się poddać po 3 km pieszej wędrówki, dzięki uprzejmości lokalnej rodziny mogliśmy się skontaktować z Sandeep. Po 20 minutach nasz gospodarz przyjechał po nas jak później się okazało mieszka po drugiej stronie parku czyli jakieś 7km od naszego aktualnego położenia. Podróż autem Sandeepa miała charakter rajdu z przeszkodami. Po przekroczeniu progu mieszkania doznaliśmy szoku ,,jaki oni mają piękny i zadbany dom, lepiej niż w hotelu” – słowa uczestnika. Pierwszego dnia w Delhi zwiedziliśmy Czerwony Fort, a także przeszliśmy się uliczkami starego Delhi przy okazji robiąc porządne zakupy na Main Bazar.

Po dniu pełnym wrażeń wróciliśmy do domu na kolację, ryż z curry i pakhora. Jak wcześniej u Gursharana tej rodzinie także wręczyliśmy prezenty z Polski. Dzieci otrzymały zabawki, a dorośli album o Polsce, natomiast babcia Mileny album ze zdjęciami rodzinnymi. Wszyscy byli szczęśliwi oczywiście tradycji stała się zadość trzeba było pooglądać album ślubny przy okazji zobaczyliśmy album z pierwszych urodzin jednego z synów. Niedziela pobudka o 7 i wyjście o 8. Zwiedzanie zaczęliśmy od Aksardham (boskiej i wiecznej siedziby Boga najwyższego), niestety nie można było wnosić aparatów dlatego wspomnienia i 20 000 pięknych rzeźb, które zobaczyliśmy w środku zostaną w naszej pamięci na zawsze.

Kolejna świątynia już bardziej znana to Świątynia Lotosu zbudowana została z 27 marmurowych płatków. Aby wejść do środka musieliśmy stać w długiej kolejce jednak ku naszemu zdziwieniu ruch odbywał się płynnie. W środku była cisza doskonała, ochrona pilnowała aby odwiedzający turyści nie zakłócali bożego spokoju. Jednak środek nie wygląda tak imponująco jak na zewnątrz. Przedostatnim punktem zwiedzania w Indiach był pomnik Mahatmy Ghandiego. Zobaczyliśmy muzeum, w którym było opisane całe jego życie, a także ostatnie jego kroki wykonane z betonu prowadzące do miejsca zabójstwa. Ostatni punkt myślę że nieodłączny element to Brama Indii – Gate of India. I tak oto cali i zdrowi z drobnymi problemami podczas naszej wyprawy wróciliśmy do domu.

Tekst: Nikola Pieczka

Foto: Szkolna Ekspedycja